The Moose Do America (South!)

Nasze tułaczki po Ameryce od jej południowej strony / Our American dream... well our southern American dream ;)

Moje zdjęcie
Nazwa:
Lokalizacja: Anywhere in South America

poniedziałek, stycznia 30, 2006

Moc wrazen / Thrills galore

Gorujaca nad miastem Maryja / Virgin Mary overlooking Quito
Stara lada, nowe filmy / So much for copyrights :)
Quito, nowe / Quito, the new
Quito, nowe / Quito, the new
Quito - widok ze wzgorza kolejki linowej / Cable car mountain view of Quito
Quito stare i nowe / Quito the old and the new
Pomocne graffiti / Helpful murale
Quito nowe / Quito the new
Quito stare i nowe / Quito the old and the new
Guapulo.
Super-tuning.
Lokalny koloryt w Guapulo / local color in Guapulo church
To juz prawie Bavaria / Almost Bavaria...
Plac zabaw w Quito / Quito playground
My i Pan Peralta / Señor Perlata and us
Sobota. Dzis planowalismy spedzic w Quito ostatni dzien. Pojechalismy zwiedzic kolejke linowa, duza lokalna atrakcje. Z lezacego na 2850 mnpm Quito wjezdza sie na wzgorze ponad 1000 m wyzej. Sprytny pomysl: mozna doplacic 2x wiecej za bilet na gore i stac w o wiele krotszej kolejce :) My stalismy jakies 15 min wiec nie bylo zle. Na 4000 mnpm jest juz naprawde zimno. Oprocz tego na gorze jest cale centrum handlowe, wszystko dla turysty. Nawet stoisko,na ktorym mozna podladowac za darmo komorke. Nasyceni widokami wracamy na dol, a potem wskakujemy w trolejbus do centrum, zeby zwiedzic chociaz jedno muzeum. W zyciu nie widzialem takiego tloku. Ludzie wracaja z pracy, zlodzieje grasuja w najlepsze. Mimo wielu ostrzezen (co najmniej 3-4 spotkane osoby) przed lokalnymi zlodziejami dostajemy mocna nauczke. Ja trace w tloku portfel (tzw. na wabia, z drobniakami), ale Asce w dosc dramatycznych okolicznosciach ginie z torebki na pasku jej maly aparat. Hmm muzeum bedzie musialo poczekac. Lecimy na policje, okazuje sie, ze o 17:00 dziala tylko komisariat nocny. Jedziemy tam, ale oni tym sie nie zajmuja. A kto? Policja sadowa, pare ulic dalej. Kolejna pielgrzymka. Na miejscu znudzona pani, tzw. "biurwa" kaze usiasc. Rozumie nas, ale poniewaz robi w miedzyczasie na drutach, specjalnie sie nami nie przejmuje. Spisuje zeznanie, z ktorego wynika, ze Asi torba zostala przecieta a aparat wyciagniety bez jej wiedzy, chociaz wyraznie mowimy, ze byl to rozboj z szarpanina. Dla pani nie ma zadnego problemu. Przeciez to to samo. Zniechecona zmienia tekst i drukuje jeszcze raz. Potem kaze mi isc zrobic 3 kopie na wlasny koszt. Wracam i Pani zadowolona stempluje dokument. 25 minut. Niezly czas.
Czytamy jeszcze raz zeznanie. Okazuje sie, ze nadal wyglada to na kradziez kieszonkowa (niezgodnie z prawda), a nie na rozboj. Nici z ubezpieczenia. Trzeba poprawic. Wracamy. Pani jest nieugieta. Stempelek przybity. Nie moze tego zmienic. A kto moze? Prokuratura. Naprzeciwko. Ale dopiero w poniedzialek. Poza tym co wlasciwie chcemy zmieniac? przeciez jest dobrze! Ubezpieczenie zaplaci, señorita! Akurat! Grrr..... Sfrustrowani wracamy do hotelu.
Rodzinny hotelik prowadzony przez starszych Panstwa Peralta to doskonale miejsce do relaksu. Nastrojowy stary budynek, taras na dachu, doskonala lokalizacja. To jedyne co na dzis poprawia nam humor. Spaaac..
Niedziela. Dzis musimy zwiedzic jakies muzeum. Na dowody osobiste wchodzimy za pol ceny jako "studenci" do Muezum Archeologicznego. Zwykle tego nie robimy, ale czujemy, ze dzis jakas znizka nam sie od nich nalezy :) Muzeum jest oszalamiajace. Podobnej kolekcji doskonale zachowanych rzezb prekolumbijskich ze swieca szukac w Kolumbii. Niektore maja 1 m wysokosci. Nie mowiac juz o kolekcji zlota, ktora bogotanskie muzeum bije na glowe i o doskonalych zbiorach sztuki sakralnej, a takze malarstwa republikanskiego i wspolczesnego!
Po muezum wybieramy sie do oddalonego od centrum XVII-wiecznego kosciola El Guápulo. Od szosy trzeba zejsc prawie km w dol waska sciezka w dol malowniczego wawozu. Po zwiedzaniu zdyszani wracamy na gore. Warto bylo, choc pot leje sie z nas strumieniami (a tu przeciez tylko 25C).
Wracamy do miasta z mocnym postanowieniem. Jutro wstajemy o 7.00 rano,jedziemy na prokurature, zalatwiamy sprawe i wracamy do hotelu, zeby do 12:00 byc w Latacundze, miejscowosci wypadowej do zwiedzania wulkanow, 2h od Quito. MUSIMY wreszcie stad wyjechac, choc tak tu przyjemnie (z malymi wyjatkami :)
Poniedzialek. Slodka naiwnosci. W prokuraturze kolejka, 5 osob. Czekamy grzecznie. 5 stanowisk, jedna osoba. Skad to znamy? 8:40 i juz jestesmy przy okienku. Pani mowi, ze ona chetnie, ale co wlasciwie chcemy zmienic. Mamy juz przygotowana wlasna wersje na kartce, wiec jej pokazujemy. Dziwi sie, ale przyznaje racje. Niestety, nie dostali jeszcze dokumentacji z policji (na policji zgloszenia sklada sie tylko w weekend, gdy nie pracuje prokuratura), a bez tego nie mozna nic zmienic, bo nic nie istnieje w systemie. Nie ma sprawy. Jutro, señorita. Akurat. Nastajemy na dzisiaj. Dobrze, idzcie na policje, sprobujcie ich pogonic. Idziemy, kieruja nas na czwarte pietro. Kto sie zajmuje panstwa sprawa? Zorientowana pani wyszukuje odpowiednie nazwisko. Señorita Peralta. Prosze poczekac, juz idzie. To "juz" przeradza sie w 45 minut. Señorita Peralta je sniadanko, zartuja jej koledzy. Kipimy ze zlosci, ale czekamy. Zegnaj autobusie o 10:00. Przychodzi panienka. W czym moge pomoc? Nie mam dokumentacji, jest w archiwum. A co Panstwo chca zmienic? Pokazujemy nasza wersje. Dziwi sie, ale mowi, ze ona nic nie moze i nie odpowiada za to. Radzi isc na prokurature i zlozyc drugie zgloszenie, choc podobno to niedozwolone. Señorita mruga okiem i mowi, ze niby tak, ale nikt sie nie dowie. Jeden problem. Juz nas tam znaja. Nie mozemy tego zrobic. Wiec moze zlozcie drugie tu, na polcji? Jest inna zmiana, moze was nie poznaja. Probujemy. Niestety jakis ponury facet o wygladzie goryla poznaje nas i mowi, ze drugiego zgloszenia nie zlozymy. Twierdzi, ze musimy poczekac do 20:00 aby przyszla pani, z ktora rozmawialismy w sobote. Grrr... za pozno! Nic innego nie zrobimy. TO ona musi zmienic. Argumenty, ze ona mowila, ze zmienic nie moze nie trafiaja. Pan mowi, ze on ja przekona. Akurat! Wracamy zrezygnowani do prokuratury. Tam wspolczujacy straznik kieruje nas do szefa, el señor doctor Novao. Szef jest mily, ale nie widzi problemu. Co wlasciwie chcemy zmienic? Grrrr... A wiec od poczatku... Szef mowi, ze musimy isc do panienki z rejestracji, aby wprowadzila sprawe do systemu i aby on mial ja w kompie. Wtedy cos sie zrobi. Idziemy do rejestracji danych. Pani rozklada rece: bardzo chcialaby pomoc (jasne!) ale nie moze. TYle innych danych! A wiec jutro, prosze panstwa. Zaraz ja pogryze. Wracamy dos szefa. Szef zrezygnowany idzie do panienki i mowi, ze zaraz wprowadzi dane. Zadowoleni czekamy. 10:00, 11:00, 11:30... Wracamy do szefa. ROzklada rece. Dane wprowadzone, ale system ich nie widzi. Przyjdzcie o 15:00, wtedy bedzie lepiej. Ledwie zywi idziemy na spacer, odetchnac swiezym powietrzem. Wracamy o 15:30. Do szefa kolejka. Wchodzimy o 16:15. Szef rozklada rece. Widzi juz sprawe, ale nie jest przypisana do niego, tylko do innej pani dr. (cholera, sami naukowcy). Zaczynam tracic cierpliwosc. Nawijam, ze jutro mamy lot i tak prosta sprawa musi byc zalatwiona dzisiaj! Szczesliwie wchodzi akurat pani dr, spieszaca do domu. Zgadza sie nam pomoc przed wyjsciem. Idziemy razem do panienek z rejestracji. Po krotkiej debacie przerywanej niepewnymi "mañana" i "hoy" (jutro/dzisiaj :) pani dr cos drukuje i kaze podpisac. Okazuje sie, ze to potwierdzenie zgloszenia. Ale jakie potwierdzenie??? My chcemy zlozyc nowe!!! Pani dr traci cierpliwosc. Ona nie moze tego zmienic. Sam wszechmogacy nie moze tego zmienic. Juz zlozone! Ya! (dosl: i juz!) A po co wlasciwie chcemy zmieniac??? W koncu mowi, zebysmy zlozyli nowe zgloszenie. Czuje, ze chce nas zbyc, wiec pytamy, czy na pewno je przyjma. Zapiera sie, ze tak. Ide do zgloszen, Asia zostaje dla pewnosci przy pani dr. Oczywiscie w zgloszeniach nie chca przyjac. "Nie mozna duplikowac zgloszen". Konfrontacja sil. Pani dr naskakuje na panienkie od zgloszen i okazuje sie, ze juz mozna duplikowac. Ale przychodzi przelozona panienki i znow jednak duplikacja nie jest mozliwa. Burdel totalny. Pani dr proponuje inne rozwiazanie. Ministerstwo Turystyki nam pomoze. Do tego mowia po angielsku i sa jeszcze czynni (17:15). Dzwonia. Asia rozmawia po angielsku. Chca nas zbyc na jutro, ale Asia opierdala rozmowczynie (ledwie zywa z wscieklosci) i zgadzaja sie przyjac nas dzis. Zadowolona pani dr wsadza nas w taksowke dajac przedtem list referencyjny do innej pani dr z min. turystyki (aby na pewno nie odeslano nas z kwitkiem). Mamy "uzupelnic" zgloszenie. Czemu k...a nikt nie wpadl na to wczesniej????!!! W min. turystyki wszystko idzie gladko. Mila rozmowa po angielsku, zgloszenie dokladnie tak jak chcielismy (juz sie PZU nie wykreci!), kilka dobrych rad i rozstajemy sie w milej atmosferze. Ufff. to byl dlugi dzien. Ciemno, nie ma sensu jechac dzis dalej. Zostajemy na ostatnia (6ta) noc w naszym hoteliku. Jeszcze pamiatkowe zdjecie z wlascicielem. Pan Peralta wspolczujaco kiwa glowa. Mowi o korupcji policji i urzednikow, o lapowkach, o kolejkach w szpitalach i podejsciu lekarzy do gratyfikacji od pacjentow, a ja czuje sie jak w Polsce... Uff...
Jutro wybieramy sie zwiedzac gory (glownie z autobusu). Zdjecia beda, jak bedzie szybsze lacze. Na kilka dni mozemy byc bez netu. Do nastepnego napisania!!


Saturday. Today we planned to spend the last day in Quito. We took the cable car, a major local attraction. From Quito, 2850 m above the see level you get to the mountain peak, over 1000 m higher. What a smart idea: you can pay twice the ticket price and stand in much a shorter line :) We only waited 15 minutes so it wasn´t too bad. At 4000 m a.s.l. it is freezing indeed. Apart from the cable car station, there´s a shopping mall up there.
Whatever the tourist needs, including a stand where you can recharge your mobile phone battery, for free. Happy with the sights, we get down and get on a trolley bus headed to the centre to visit at least one museum before leaving. I have never seen such a crowd in my life. People are coming home from work, while the pickpockets are still working. Even though we were warned by at least 3-4 people we met to look out for the local thieves, we are taught a hard lesson. I lose a wallet (so called bait wallet, with just some change inside) but Aska, under quite dramatic circumstances, has a camera taken away from her belt bag. Mmm, the museum will have to wait. We hurry to the police station, turns out that at 5 p.m. there´s just one police precinct still working. We go there but they don´t handle such cases. Who does? The judicial police, a couple of streets away. We´re in for another pilgrimage. Once we get there, a bored lady tells us to take seats. She understands us but as she is interrupted in her knitting, she doesn´t take much notice of us. She writes a report which suggests that Asia´s bag was cut and the camera was taken out of it without her noticing although we tell her in no uncertain terms that it was a daylight robbery with fighting involved. The lady can see no problem at all. It´s all the same, senorita. Quite dissatisfied, she changes the text and prints it again. Then she sends me to bring 3 copies. Once I´m back, she happily puts a stamp on the document. 25 minutes. Wow, that was fast. I re-read the testimony. Turns out it still looks like a pickpocket´s job (which is not true), rather than a robbery. Here goes our insurance money. We need to correct it. We get back. The lady is deaf to our pleas. The stamp is already there. She can´t possibly change it. Who can? The prosecutor´s office. Just across the street. But not until Monday. Anyway what is it that we want to change after all? Everything is alright! The insurance company will pay, senorita! Like hell it will! F@%$
Frustrated, we get back to the hotel. The family hotel run by absolutely cute Mr. and Mrs. Peralta is a great place to relax. A cosy old building, a terrace on the roof, great location. This is the only thing that cheers us up today. Sleeeep...
Sunday. Today we need to visit a museum. Using our ID cards, we get a student discount at the Archaeological Museum. We don´t usually do that but we feel they owe us something today :) The museum is a stunner. Try looking for this kind of Pre-Columbian collection of excellently preserved sculptures in Colombia (San Augustin doesn´t count - I´m talking about really detailed work, the kind I would appreciate having at home). Some are as much as 1 m high. To say nothing of the gold collection which beats the Bogotan musuem, and the amazing collection of local religious art! After the museum, we go to see the 17th century church, El Guápulo (the “Cutie”), quite off the center. We need to climb over a kilometer down a narrow path in a picturesque valley. We pant as we get back the stairs. It was worth it, even though we´re sweating like pigs (and it´s only 25C).
We get back to town, determined to get up at 7 a.m., go to the prosecutor´s office and get the problem resolved and be back at the hotel early enough to reach Latacunga by midday, which is the campbase to visit volcanos, 2h from Quito. We MUST leave finally, although it´s so nice (with some exceptions :)
Monday. Oh, sweet naivity. There´s a line at the prosecutor´s office, 5 people. We sit and wait. 5 desks, just one person attending. That´s so familiar. 8:40 and we get to the desk. The lady says she´s all for us but what is it exactly that we want to change. We have our version prepared on a piece of paper so we show it to her. She´s surprised but says we´re right. Unfortunately, they still haven´t got the documents from the police (the police files reports just on weekend when the prosecutor´s office is closed) and without this nothing can be changed because the case is not there in the system yet. Tomorrow. Yeah, right. We insist on today. Ok, go to the police, maybe you can get them to hurry up. Off we go, they send us to the fourth floor. Who´s handling your case? The well-informed lady looks up the name in question. Senorita Peralta.
Wait please, she´s on her way. She´s on her way no less than 45 minutes. Senorita Peralta is having breakfast, her colleagues are joking. We´re pissed off but we keep waiting. So much for the 10 a.m. bus. Here comes the lady. Can I help you? I don´t have the documents, they´re archived. What do you want to change? We show her our version. She´s surprised but says she can´t do a thing and is not in charge. She suggests that we go to the prosecutor´s office and file another report although it´s apparently illegal. Senorita gives us a conspiring smile and tells us it is but no-one will know. There´s just one problem. They already know us over there. We can´t do it. So maybe file another report here at the precinct? There´s a different shift, they won´t know you. We give it a shot. Unfortunately, a grim-looking guy recognizes us and says we can´t file another report. He claims we need to wait till 8 p.m. for the lady we talked to on Saturday. Shit, too late! We can´t do anything else. It is her that must change it. It´s no use arguing that she said she can´t change it. The guy says he´s gonna reason with her. Right! We go back to the prosecutor´s office, full of resignation. A sympathetic guard sends us to his boss, senor doctor Novoa. The boss is nice but he can´t see the problem. What do we want to change? Here we go again. The boss says we need to go to the lady that files records and ask her to file the case in the system so that he can see it on his computer. Then he can help. The lady shrugs her shoulders: she would gladly help us (sure!) but she can´t. So many other data to handle. Please come back tomorrow. I´m gonna bite her. We go back to the boss. The boss goes to the lady and says she will enter the data in a moment. Glad to hear that, we wait. 10 a.m., 11.30, 11.30…We go back to the boss. He´s helpless. The data are there but the system won´t see them. Come back at 3 p.m., it´s gonna be better then. We go out to have a breath of fresh air and come back at 3.30. there´s a line at the doctor´s office. Our turn is at 4.15. The boss looks sad. The system can see the case now but it´s been assigned to another lady doctor rather to him (damn it, all academics around). I´m getting impatient. I bluff that we have a flight tomorrow and that such a simple issue should be resolved today! Luckily, the said lady doctor happens to enter the room, on her way home and she volunteers to help us before she leaves. We go together to the ladies from the records section. After a short debate interrupted by “manana” and “hoy” (tomorrow/today) the lady doctor prints sth and tells me to sign it.
Apparently it´s a confirmation of the testimony. But what confirmation??? We want to file a new one!!! The lady doctor loses her patience. God Almighty can´t do that. It´s been filed. Ya! (sp.= done). And why do we need to change it? Finally she tells us to file another report. I can tell she wants to have us off her back so I ask if she´s sure they´re gonna accept it. She claims they will. I go to the reports department and Asia stays with the lady doctor, just to make sure she doesn´t escape. Of course the reports department won´t hear of it. "You can´t duplicate reports". Storm is coming. The lady doctor attacks the young lady from the reports dept. and now it´s possible to duplicate. But then her supevisor comes and the duplication is out of the question again. What a mess. The lady doctor suggests another solution. The Ministry of Tourism will help us. They speak English and they´re still open (5.15). They call them. Asia talks to them in English. They want to wait until tommorow but Asia snaps at the woman on the phone (seething with anger) and they agree to see us immediately. The lady doctor, quite relieved, sees us off to a taxi, giving us a letter of reference to another lady doctor from the Ministry of Tourism (so that they don´t send us away). We are supposed to "ammend" the report. Why the hell hasn´t anybody come up with the idea before???!!! Everything goes smoothly at the ministry. A nice chat in English, the report just the way we want it (the insurance company can´t screw us now), some bits of advice and we part as friends. Wow, that was a long day. It´s dark already, no point getting on the road at this hour. We stay for the last (6th) night at our hotel. The only thing left to do is to take a photo with the owner. Mr. Peralta, full of sympathy for our misfortunes, tells us about the corrupted police and officials, bribes, long waiting lines at hospitals and the doctors´ attitude to presents from patients and it all makes me feel like i´m back home. Tomorrow we´re going to the mountains (mainly to see them from the bus window). We may not be available for some days. See ya.

piątek, stycznia 27, 2006

Zycie po Kolumbii / Life after Colombia

Popayan, jeszcze Kolumbia czy juz Ekwador / Popayan, already Equador or still Colombia?
Popayan
Popayan
Kolumbijskie uczennice / Colombian schoolgirls
Podworko w Popayan / A patio in Popayan
Las Lajas
Las Lajas i my / Las Lajas and us
Quito wnetrze kosciola / Quito inside a church
Quito
Quito
Quito
Bazylika / Basilica
Miasto z lotu bazyliki / View from the Basilica
My na bazylice / We on the basilica roof
Bazylika / Basilica
Ciasne uliczki Quito / Narrow streets of Quito
Quito
Quito
Quito
Quito
To zdjecie kosztowalo 25 centow / This shot cost us a quarter
Kosciol Jezuitow / Jesuit church
Quito noca / Quito by night
Quito noca / Quito by night
Quito noca / Quito by night
Ozdoba skrzyzowania / Junction decoration :)
Quito noca / Quito by night
Quito stare i nowe / Quito the old and the new
Quito noca / Quito by night
Odkrywamy rownik / Discovering the Equator
"Prawdziwy" rownik / The "True" Equator
Tak powital nas Ekwador / Ecuadorian welcome
Asia bawi sie "plujka" / Asia with a blowgun
Doswiadczenia na rowniku / Equator experiments
Tzantza - zmniejszona glowka / shrunken head

Wtorek. Po bedacej meczarnia powrotnej drodze gruntowka do Popayán postanowilismy zwiedzic miasto. Jest naprawde ladnie i porzadnie kolonialne, o czym zaswiadczaja zdjecia, ale ciut monotonne. W sam raz na kilka godzin zwiedzania. Do zdjec przylozylismy sie, wiedzac, ze to nasza ostatnia fotowyprawa w Kolumbii. Potem wsiedlismy do autobusu i ruszylismy do Ipiales, ku granicy z Ekwadorem. Autobus troche sie opoznil, bo okazalo sie ze sprzedali o 1 bilet za duzo i przed 1,5h musialem siedziec na schodkach, bez zadnej znizki oczywiscie. Ale podroz trwala 7h, wiec jakos te 90 min wytrzymalem, przy okazji gawedzac z pasazerami wyraznie ucieszonymi, ze nie jestesmy z USA. Po drodze ponoc sa wspaniale widoki na wulkany, ale bylo ciemno, wiec dupa blada. O 12 w nocy po przesiadce w Pasto (!) dojechalismy do Ipiales bez problemow, choc podobno na tej trasie w nocy grasuja partyzanci rabujacy autobusy. Resztka sil wsiedlismy do nieoznakowanego samochodu jakiegos pana przedstawiajacego siebie jako "taxi" i zbyt spiacy aby zdobyc sie na nieufnosc pojechalismy do hotelu. Tu przydaly sie spiwory. Ipiales lezy na wysokosci 3000 mnpm wiec klimat byl juz chlodny. Najwyzej 12-15C i wiaterek. Wiem, ze dla wiekszosci rodakow to obecnie marzenie, ale my troche wybrzydliwi sie tu zrobilismy :)
Po spokojnej nocy w srode ruszylismy do pobliskiego sanktuarium Las Lajas, gdzie podobno wydarzaly sie uzdrowienia. Kosciol sie malowniczo polozony w gorskim wawozie, co zilustruja niedlugo zdjecia, ale jest dosc kiczowaty. Za to sciane za oltarzem zastepuje gorska skala, do ktorej kosciol jest przytwierdzony - mocne! Na skalach pelno tabliczek z podziekowaniami za uzdrowienia - to tez robi wrazenie. Szybko jednak zwijamy sie stamtad chcac dojechac do stolicy Ekwadoru, Quito przed zmierzchem.
Na granicy zero problemow, choc lekka kolejka. Uzyskujemy stempel od Kolumbijczykow (dzis konczy nam sie wiza kolumbijska!!!), przechodzimy mostem granice, kolejny stempel od Ekwadorczykow, tu wizy nie trzeba. Jedziemy na pobliski dworzec i nagabywani przez naganiaczy kupujemy niewiarygodnie tanie bilety do Quito w eleganckim autobusie (4$ za 5h podrozy). A tak, tu placi sie dolarami, normalnymi amerykanskimi i to od 6 lat. Tylko monety maja z wlasnym rewersem, zupelnie jak euro w Europie. Nie pytajcie, jak to dziala, ale dziala.
Muzyka w autobusie o niebo lepsza niz w Kolumbii, przynajmniej nie spiewaja o zawodach milosnych. Dla odprezenia glupawe filmy kung-fu i horrory klasy Z. Ekwadorskie szosy wygladaja lepiej niz kolumbijskie, kierowca jedzie tez znacznie spokojniej, ogolnie mniejszy stres. Tylko kibel zamkniety na klucz i trzeba latac do kierowcy za kazdym razem. Po co???? Po poboczach widac, ze wjechalismy do bogatszego i lepiej rozwinietego turystycznie kraju. Widoki tez nie sa zle, niedlugo beda fotki.
W koncu Quito, zapada juz zmrok. Wysiadamy na dworcu. Dzwonimy do znajomego z internetu. Niestety, wystawil nas i wyjechal za miasto. Szukamy zatem hotelu i po krotkim czasie go znajdujemy. Szybka kolacja u Chinczyka i spac, bo podobno tu niebezpiecznie nocami chodzic.
Czwartek. Klimat idealny, 22C. Wysokosc 2850 mnpm. 1,5 milionowe Quito podzielone jest na 2 czesci, kolonialne stare miasto bedace na liscie Unesco i nowe miasto, podobne do wielu innych na kontynencie, np. Bogoty, czyli wiezowce i klockowata zabudowa. Miasto dzieli na pol gora, pod ktora przejezdza sie tunelem. Oczywiscie jak wiekszosc miast tutaj rozciaga sie na wzgorzach. Stare miasto nas zaszokowalo. Myslelismy, ze w Am. Pld. nic takiego nie znajdziemy, a tu na powierzchni 2-3x wiekszej od centrum Krakowa znajdujemy piekne stare budynki i koscioly porownywalne chyba tylko z czeska Praga. Wiele budynkow jest z XIX-XX w., ale sa wspaniale stylizowane i nie ma w nich nic z tandety. A przepych wnetrz katolickich swiatyn zapiera dech w piersiach i nie da sie porownac z niczym co widzielismy w Europie. Zreszta obejrzyjcie fotki. Dziesiatki skwerkow, zakamarkow, uliczek, punktow widokowych, kawiarni, knajpek, az sie w glowie kreci. Tydzien nie wystarczylby na zwiedzenie calosci. A w nowym miescie tez jest kilka muzeow... Trudny wybor, bedzie trzeba decydowac...Tymczasem polecam zdjecia.
W koncu zdyszanych od wrazen zaskakuje nas noc. Wracamy do hotelu. Noc.
Piatek. Wybieramy sie do pobliskiego Mitad del Mundo, w ktorym znajduje sie pomnik rownika. To tu francuska ekspedycja w XVIII wieku ustalila polozenie rownoleznika z numerem 0. Dojazd do miejscowosci oddalonej 22 km zajmuje nam 2h i trzy przesiadki, niesamowity balagan komunikacyjny. Nawet policjanci nie bardzo wiedza, jak pokazywac droge.Przy okazji, ciekawostka dla mieszkancow Gdyni: maja tu trolejbusy (funkcjonuja calkiem calkiem). W koncu docieramy, kupujemy bilety i wchodzimy. W srodku okazuje sie, ze Francuzi sie pomylili i prawdziwy rownik znajduje sie 300m dalej, w innym muzeum. Hehe dobre, ale oczywiscie przykladnie robimy sobie zdjecie, Asia na jednej polkuli, ja na drugiej. Potem zwiedzamy muzeum z "prawdziwym" rownikiem, w ktorym przewodnik wykonuje kilka interesujacych doswiadczen, ktore podobno mozna wykonac "tylko na rowniku". Ogladamy tez tzantze, specjalnie spreparowana kiedys przez lokalnych Indian glowe malego chlopca, zmniejszona ok. 2-3x (takie rytualy wykonywano na glowach wrogow, osob zhanbionych i wielkich wojownikow oraz szamanow). Wyglada to dosc obrzydliwie, ale jest niewatpliwie fascynujace. Uczymy sie tez poslugiwac indianska plujka, jak widac na zdjeciu. Zmachani wracamy do miasta i rzucamy sie na pobliski targ rzemieslniczy wyglodniali ekwadorskich rekodziel. I tak mija drugi dzien. Noc zastaje nas w kafejce netowej...
Mielismy do Ekwadoru wpasc tylko na 10 dni, ale nie wiem, czy to sie nie przedluzy. Kraj jest uroczy, dosc tani, niewielki a na tej malej powierzchni jest ogromna roznorodnosc i sporo do zwiedzania. Na razie trzeba podjac decyzje, czy zostajemy w Quito jeszcze jeden dzien... A zatem do napisania... :)

Tuesday. After a really painful way on a muddy road back to Popayan, we
decided to visit the city. It is quite neat and really colonial, as the
pics will demonstrate, but kinda monotonous. Just right for a 2-3 hour
visit. We made an extra effort when taking the snapshots as we knew it´s
our last photoshoot in Colombia. Then we got on a bus to Ipiales on the
Ecuadorian border. They sold one ticket too many and I had to sit on the
stairs for 1,5 h, obviously getting no discount for it. But the total
journey was to last 7 hours so I bravely put up with the 90 minutes, taking
the opportunity to talk to the fellow passangers, who were seemingly happy
we´re not from the States. There are said to be great views of the volcano
but it was dark so no chance. At midnight after a change of bus (!) in
Pasto we got to Ipiales without problems althought the route is supposed to
be the hunting ground of bus-plundering guerillas. We got on the unmarked
car of a guy who introduced himself as a taxi driver and, too sleepy to be
distrustful, we went to the hotel. Our sleeping bags came handy there.
Ipiales lies at 3000 m a.s.l. so the climate is quite cold. No more than
12-15 C and lotsa wind. I know it´s more than our country men can hope for
at this moment but we became rather picky abt the weather here :-)
After a peaceful night, on Wednesday we went to a nearby sanctuary Las
Lajas which supposedly has had a number of miraculous cures. The church is
very picturesquely situated between two mountains but is itself quite
corny as you can see in the pictures. However, the wall behind the altar is
made of a real rock to which the whole church clings - that´s really cool!
Rocks around the church are full of thanskgiving notes from those who were
cured - that´s impressive, too. Nevertheless, we leave soon as we want to
reach Ecuador´s capital, Quito, before dusk.
No problems whatsoever at the border, although there´s quite a line. We get
a stamp from the Colombians (our visa expires today !!!), we cross a bridge
to get to Ecuador, another stamp from the Ecuadorians, no visa needed here.
We take a cab to a nearby bus terminal and, accosted by the bus hustlers,
we buy unbelievably cheap tickets to Quito in a deluxe bus (4$ for 5h
ride). Oh yeah, you pay dollars here, regular USA dollars and it´s been
like that since 6 years here. They only have their own coins, with local
symbol on the reverse, just like euro in Europe. Don´t ask me how it works
but it does.
Music on the bus is way better than in Colombia, well at least they´re not
singing about heartbreaks. To help us relax, they serve silly kung-fu
movies and Z class horror flicks. Ecuadorian highways look better than the
Colombian ones and the driver seems less crazy, too which altogether means
less stress for us. They only thing that gets on our nerves is that the
toilet is closed and every time you need to collect it from the driver.
Why??? Looking out of the window we can see the country is more touristy
and has a better infrastructure. Landscapes are not bad either, see the
attached photos.
Eventually we reach Quito, whule it´s getting dark. We get off at the bus terminal and call our HC host. Unfortunately he stood us up and left town so he look for a hotel and quickly find it (there are streets in the old town where each building is a hotel but quality varies greatly). Quick dinner at a Chinese place (here they call them Chifa) and off to bed as it`s not recommended to visit the city at night.
Thursday. The climate is perfect – 22C. The altitude is of 2850 m a.s.l. Quito, with a population of 1,5 m, is divided unto two parts: a Unesco-listed colonial old town and the new town quite similar to many others on the continent, like Bogota, namely lotsa skyscrapers. The city is cut in two by a mountain in which there´s a road tunnel. As most cities we`ve seen so far, the city lies on the hills. The old town shocked us. We never thought we´d find sth like that in South America. Here, within a territory 2-3 times the size of Cracow`s center, we find beautiful old buildings and churches that can only be compared to Prague. Many residential buildings date back to 19th or 20th century but they were designed in great style, nothing corny abt them. And the splendour of catholic churches (and the interior décor, full of gold) take your breath away and is unmatched by anything in Europe. See for yourselves. Countless little parks, narrow streets, scenic points, nice corners and cafes – it`s mind-boggling. A week is not enough to see it all. There´s a couple of museums in both old and new town. Tough choice, we`ll need to make up our minds. Meanwhile see the photos. Finally, we head back to the hotel to save our heads from excessive exposure to great sights. Goodnight.
Friday. We go to the nearby Mitad del Mundo which has the Equator memorial. It is here that the French expedition determined and confirmed the location of the zero parallel in late 18th century. Just 22km away but it takes us 2 hours and three bus changes to get here. What a transportation inferno. Even the police doesn`t know how to tell directions. By the way, they have trolley buses here (running quite smoothly). Finally we get there and learn that the French made a mistake – the real equator is 300m away, in another museum. Nice one, but we take a picture with the memorial anyway, me standing on one hemisphere and Asia on the other. Then we visit the museum with the real equator where the guide conducts a couple of experiments which supposedly work “only on the equator”. Wee see a tzantza, a head of a young boy shrunken 2-3 times as a part of a special ritual, years ago, by the natives (such rituals were performed on enemies, disgraced men and great warriors as well as chamans). It looks quite repulsive but is undoubtedly fascinating. We also learn to use the local spitting gun, as you can see in the picture. We get back to town and have a go at the local artisan market, craving the famous Ecuadorian handcrafts. And so ends day two. Night falls on us while in an Internet café. We meant to go to Ecuador for just 10 days but we might stay here a little but more. The country seems charming, quite cheap, not too big and yet very varied and worth visiting. As for now, we need to decide whether we´re staying in Quito one more day. You´ll be hearing from us.:)