The Moose Do America (South!)

Nasze tułaczki po Ameryce od jej południowej strony / Our American dream... well our southern American dream ;)

Moje zdjęcie
Nazwa:
Lokalizacja: Anywhere in South America

piątek, stycznia 27, 2006

Zycie po Kolumbii / Life after Colombia

Popayan, jeszcze Kolumbia czy juz Ekwador / Popayan, already Equador or still Colombia?
Popayan
Popayan
Kolumbijskie uczennice / Colombian schoolgirls
Podworko w Popayan / A patio in Popayan
Las Lajas
Las Lajas i my / Las Lajas and us
Quito wnetrze kosciola / Quito inside a church
Quito
Quito
Quito
Bazylika / Basilica
Miasto z lotu bazyliki / View from the Basilica
My na bazylice / We on the basilica roof
Bazylika / Basilica
Ciasne uliczki Quito / Narrow streets of Quito
Quito
Quito
Quito
Quito
To zdjecie kosztowalo 25 centow / This shot cost us a quarter
Kosciol Jezuitow / Jesuit church
Quito noca / Quito by night
Quito noca / Quito by night
Quito noca / Quito by night
Ozdoba skrzyzowania / Junction decoration :)
Quito noca / Quito by night
Quito stare i nowe / Quito the old and the new
Quito noca / Quito by night
Odkrywamy rownik / Discovering the Equator
"Prawdziwy" rownik / The "True" Equator
Tak powital nas Ekwador / Ecuadorian welcome
Asia bawi sie "plujka" / Asia with a blowgun
Doswiadczenia na rowniku / Equator experiments
Tzantza - zmniejszona glowka / shrunken head

Wtorek. Po bedacej meczarnia powrotnej drodze gruntowka do Popayán postanowilismy zwiedzic miasto. Jest naprawde ladnie i porzadnie kolonialne, o czym zaswiadczaja zdjecia, ale ciut monotonne. W sam raz na kilka godzin zwiedzania. Do zdjec przylozylismy sie, wiedzac, ze to nasza ostatnia fotowyprawa w Kolumbii. Potem wsiedlismy do autobusu i ruszylismy do Ipiales, ku granicy z Ekwadorem. Autobus troche sie opoznil, bo okazalo sie ze sprzedali o 1 bilet za duzo i przed 1,5h musialem siedziec na schodkach, bez zadnej znizki oczywiscie. Ale podroz trwala 7h, wiec jakos te 90 min wytrzymalem, przy okazji gawedzac z pasazerami wyraznie ucieszonymi, ze nie jestesmy z USA. Po drodze ponoc sa wspaniale widoki na wulkany, ale bylo ciemno, wiec dupa blada. O 12 w nocy po przesiadce w Pasto (!) dojechalismy do Ipiales bez problemow, choc podobno na tej trasie w nocy grasuja partyzanci rabujacy autobusy. Resztka sil wsiedlismy do nieoznakowanego samochodu jakiegos pana przedstawiajacego siebie jako "taxi" i zbyt spiacy aby zdobyc sie na nieufnosc pojechalismy do hotelu. Tu przydaly sie spiwory. Ipiales lezy na wysokosci 3000 mnpm wiec klimat byl juz chlodny. Najwyzej 12-15C i wiaterek. Wiem, ze dla wiekszosci rodakow to obecnie marzenie, ale my troche wybrzydliwi sie tu zrobilismy :)
Po spokojnej nocy w srode ruszylismy do pobliskiego sanktuarium Las Lajas, gdzie podobno wydarzaly sie uzdrowienia. Kosciol sie malowniczo polozony w gorskim wawozie, co zilustruja niedlugo zdjecia, ale jest dosc kiczowaty. Za to sciane za oltarzem zastepuje gorska skala, do ktorej kosciol jest przytwierdzony - mocne! Na skalach pelno tabliczek z podziekowaniami za uzdrowienia - to tez robi wrazenie. Szybko jednak zwijamy sie stamtad chcac dojechac do stolicy Ekwadoru, Quito przed zmierzchem.
Na granicy zero problemow, choc lekka kolejka. Uzyskujemy stempel od Kolumbijczykow (dzis konczy nam sie wiza kolumbijska!!!), przechodzimy mostem granice, kolejny stempel od Ekwadorczykow, tu wizy nie trzeba. Jedziemy na pobliski dworzec i nagabywani przez naganiaczy kupujemy niewiarygodnie tanie bilety do Quito w eleganckim autobusie (4$ za 5h podrozy). A tak, tu placi sie dolarami, normalnymi amerykanskimi i to od 6 lat. Tylko monety maja z wlasnym rewersem, zupelnie jak euro w Europie. Nie pytajcie, jak to dziala, ale dziala.
Muzyka w autobusie o niebo lepsza niz w Kolumbii, przynajmniej nie spiewaja o zawodach milosnych. Dla odprezenia glupawe filmy kung-fu i horrory klasy Z. Ekwadorskie szosy wygladaja lepiej niz kolumbijskie, kierowca jedzie tez znacznie spokojniej, ogolnie mniejszy stres. Tylko kibel zamkniety na klucz i trzeba latac do kierowcy za kazdym razem. Po co???? Po poboczach widac, ze wjechalismy do bogatszego i lepiej rozwinietego turystycznie kraju. Widoki tez nie sa zle, niedlugo beda fotki.
W koncu Quito, zapada juz zmrok. Wysiadamy na dworcu. Dzwonimy do znajomego z internetu. Niestety, wystawil nas i wyjechal za miasto. Szukamy zatem hotelu i po krotkim czasie go znajdujemy. Szybka kolacja u Chinczyka i spac, bo podobno tu niebezpiecznie nocami chodzic.
Czwartek. Klimat idealny, 22C. Wysokosc 2850 mnpm. 1,5 milionowe Quito podzielone jest na 2 czesci, kolonialne stare miasto bedace na liscie Unesco i nowe miasto, podobne do wielu innych na kontynencie, np. Bogoty, czyli wiezowce i klockowata zabudowa. Miasto dzieli na pol gora, pod ktora przejezdza sie tunelem. Oczywiscie jak wiekszosc miast tutaj rozciaga sie na wzgorzach. Stare miasto nas zaszokowalo. Myslelismy, ze w Am. Pld. nic takiego nie znajdziemy, a tu na powierzchni 2-3x wiekszej od centrum Krakowa znajdujemy piekne stare budynki i koscioly porownywalne chyba tylko z czeska Praga. Wiele budynkow jest z XIX-XX w., ale sa wspaniale stylizowane i nie ma w nich nic z tandety. A przepych wnetrz katolickich swiatyn zapiera dech w piersiach i nie da sie porownac z niczym co widzielismy w Europie. Zreszta obejrzyjcie fotki. Dziesiatki skwerkow, zakamarkow, uliczek, punktow widokowych, kawiarni, knajpek, az sie w glowie kreci. Tydzien nie wystarczylby na zwiedzenie calosci. A w nowym miescie tez jest kilka muzeow... Trudny wybor, bedzie trzeba decydowac...Tymczasem polecam zdjecia.
W koncu zdyszanych od wrazen zaskakuje nas noc. Wracamy do hotelu. Noc.
Piatek. Wybieramy sie do pobliskiego Mitad del Mundo, w ktorym znajduje sie pomnik rownika. To tu francuska ekspedycja w XVIII wieku ustalila polozenie rownoleznika z numerem 0. Dojazd do miejscowosci oddalonej 22 km zajmuje nam 2h i trzy przesiadki, niesamowity balagan komunikacyjny. Nawet policjanci nie bardzo wiedza, jak pokazywac droge.Przy okazji, ciekawostka dla mieszkancow Gdyni: maja tu trolejbusy (funkcjonuja calkiem calkiem). W koncu docieramy, kupujemy bilety i wchodzimy. W srodku okazuje sie, ze Francuzi sie pomylili i prawdziwy rownik znajduje sie 300m dalej, w innym muzeum. Hehe dobre, ale oczywiscie przykladnie robimy sobie zdjecie, Asia na jednej polkuli, ja na drugiej. Potem zwiedzamy muzeum z "prawdziwym" rownikiem, w ktorym przewodnik wykonuje kilka interesujacych doswiadczen, ktore podobno mozna wykonac "tylko na rowniku". Ogladamy tez tzantze, specjalnie spreparowana kiedys przez lokalnych Indian glowe malego chlopca, zmniejszona ok. 2-3x (takie rytualy wykonywano na glowach wrogow, osob zhanbionych i wielkich wojownikow oraz szamanow). Wyglada to dosc obrzydliwie, ale jest niewatpliwie fascynujace. Uczymy sie tez poslugiwac indianska plujka, jak widac na zdjeciu. Zmachani wracamy do miasta i rzucamy sie na pobliski targ rzemieslniczy wyglodniali ekwadorskich rekodziel. I tak mija drugi dzien. Noc zastaje nas w kafejce netowej...
Mielismy do Ekwadoru wpasc tylko na 10 dni, ale nie wiem, czy to sie nie przedluzy. Kraj jest uroczy, dosc tani, niewielki a na tej malej powierzchni jest ogromna roznorodnosc i sporo do zwiedzania. Na razie trzeba podjac decyzje, czy zostajemy w Quito jeszcze jeden dzien... A zatem do napisania... :)

Tuesday. After a really painful way on a muddy road back to Popayan, we
decided to visit the city. It is quite neat and really colonial, as the
pics will demonstrate, but kinda monotonous. Just right for a 2-3 hour
visit. We made an extra effort when taking the snapshots as we knew it´s
our last photoshoot in Colombia. Then we got on a bus to Ipiales on the
Ecuadorian border. They sold one ticket too many and I had to sit on the
stairs for 1,5 h, obviously getting no discount for it. But the total
journey was to last 7 hours so I bravely put up with the 90 minutes, taking
the opportunity to talk to the fellow passangers, who were seemingly happy
we´re not from the States. There are said to be great views of the volcano
but it was dark so no chance. At midnight after a change of bus (!) in
Pasto we got to Ipiales without problems althought the route is supposed to
be the hunting ground of bus-plundering guerillas. We got on the unmarked
car of a guy who introduced himself as a taxi driver and, too sleepy to be
distrustful, we went to the hotel. Our sleeping bags came handy there.
Ipiales lies at 3000 m a.s.l. so the climate is quite cold. No more than
12-15 C and lotsa wind. I know it´s more than our country men can hope for
at this moment but we became rather picky abt the weather here :-)
After a peaceful night, on Wednesday we went to a nearby sanctuary Las
Lajas which supposedly has had a number of miraculous cures. The church is
very picturesquely situated between two mountains but is itself quite
corny as you can see in the pictures. However, the wall behind the altar is
made of a real rock to which the whole church clings - that´s really cool!
Rocks around the church are full of thanskgiving notes from those who were
cured - that´s impressive, too. Nevertheless, we leave soon as we want to
reach Ecuador´s capital, Quito, before dusk.
No problems whatsoever at the border, although there´s quite a line. We get
a stamp from the Colombians (our visa expires today !!!), we cross a bridge
to get to Ecuador, another stamp from the Ecuadorians, no visa needed here.
We take a cab to a nearby bus terminal and, accosted by the bus hustlers,
we buy unbelievably cheap tickets to Quito in a deluxe bus (4$ for 5h
ride). Oh yeah, you pay dollars here, regular USA dollars and it´s been
like that since 6 years here. They only have their own coins, with local
symbol on the reverse, just like euro in Europe. Don´t ask me how it works
but it does.
Music on the bus is way better than in Colombia, well at least they´re not
singing about heartbreaks. To help us relax, they serve silly kung-fu
movies and Z class horror flicks. Ecuadorian highways look better than the
Colombian ones and the driver seems less crazy, too which altogether means
less stress for us. They only thing that gets on our nerves is that the
toilet is closed and every time you need to collect it from the driver.
Why??? Looking out of the window we can see the country is more touristy
and has a better infrastructure. Landscapes are not bad either, see the
attached photos.
Eventually we reach Quito, whule it´s getting dark. We get off at the bus terminal and call our HC host. Unfortunately he stood us up and left town so he look for a hotel and quickly find it (there are streets in the old town where each building is a hotel but quality varies greatly). Quick dinner at a Chinese place (here they call them Chifa) and off to bed as it`s not recommended to visit the city at night.
Thursday. The climate is perfect – 22C. The altitude is of 2850 m a.s.l. Quito, with a population of 1,5 m, is divided unto two parts: a Unesco-listed colonial old town and the new town quite similar to many others on the continent, like Bogota, namely lotsa skyscrapers. The city is cut in two by a mountain in which there´s a road tunnel. As most cities we`ve seen so far, the city lies on the hills. The old town shocked us. We never thought we´d find sth like that in South America. Here, within a territory 2-3 times the size of Cracow`s center, we find beautiful old buildings and churches that can only be compared to Prague. Many residential buildings date back to 19th or 20th century but they were designed in great style, nothing corny abt them. And the splendour of catholic churches (and the interior décor, full of gold) take your breath away and is unmatched by anything in Europe. See for yourselves. Countless little parks, narrow streets, scenic points, nice corners and cafes – it`s mind-boggling. A week is not enough to see it all. There´s a couple of museums in both old and new town. Tough choice, we`ll need to make up our minds. Meanwhile see the photos. Finally, we head back to the hotel to save our heads from excessive exposure to great sights. Goodnight.
Friday. We go to the nearby Mitad del Mundo which has the Equator memorial. It is here that the French expedition determined and confirmed the location of the zero parallel in late 18th century. Just 22km away but it takes us 2 hours and three bus changes to get here. What a transportation inferno. Even the police doesn`t know how to tell directions. By the way, they have trolley buses here (running quite smoothly). Finally we get there and learn that the French made a mistake – the real equator is 300m away, in another museum. Nice one, but we take a picture with the memorial anyway, me standing on one hemisphere and Asia on the other. Then we visit the museum with the real equator where the guide conducts a couple of experiments which supposedly work “only on the equator”. Wee see a tzantza, a head of a young boy shrunken 2-3 times as a part of a special ritual, years ago, by the natives (such rituals were performed on enemies, disgraced men and great warriors as well as chamans). It looks quite repulsive but is undoubtedly fascinating. We also learn to use the local spitting gun, as you can see in the picture. We get back to town and have a go at the local artisan market, craving the famous Ecuadorian handcrafts. And so ends day two. Night falls on us while in an Internet café. We meant to go to Ecuador for just 10 days but we might stay here a little but more. The country seems charming, quite cheap, not too big and yet very varied and worth visiting. As for now, we need to decide whether we´re staying in Quito one more day. You´ll be hearing from us.:)

1 Comments:

Anonymous Anonimowy said...

holla lukasz..

pozdrowienia dla Kolumbów .
macie zamiar caly kontynent objechac ?, to chyba zuzyjecie caly zapas urlopowy.

pozdrowienia i powodzenia w podrozy

lukasz g.

1/29/2006 10:44 AM  

Prześlij komentarz

<< Home