Garotta z Ipanemy / Garotta from Ipanema
Rio centrum / Rio downtown
Rio centrum / Rio downtown
Rio centrum / Rio downtown
Rio centrum / Rio downtown
Rio centrum / Rio downtown
Bezdomni susza ciuchy / The homeless drying their clothes
Rio centrum / Rio downtown
Bieda na ulicach / Poverty in the streets
Katedra / Rio Cathedral
Katedra w srodku / Rio Cathedral inside
Dzielnica Santa Teresa - tramwaj / Santa Teresa nieghborhood - streetcar
Dzielnica Santa Teresa - muzeum tramwajow / Santa Teresa nieghborhood - streetcar museum
Stadion Macarana / Macarana stadium
Centrum / downtown
Centrum / downtown
Ipanema
Ipanema
Ipanema
Ipanema
Ipanema
Dziewczyny z Ipanemy / Girls from Ipanema
Asia i Raquel (syfne zdjecie, ale i syfny aparat :) / Asia with Raquel
Kosciol / Church
Palac cesarski / Emperor's palace - Rio
Rio centrum / downtown Rio
Plac Ghandiego / Mahatma Ghandi square
Budynek Petrobras / Petrobras building
Rio - Katedra / Cathedral
Rio - ul. Rio Branco / Rio Branco street
Ja i capairinha na plazy / Me sipping Caiparinha at Copacabana
Aska z karnawalowiczem / Aska with a carnival dancer
Rio - kosciol ; churh
Boliwijski pociag okazal sie calkiem fajny. W przewodniku pisza, ze to nieslawny Ekspres Wschodu, czyli Pociag Smierci, ale nie wiem, jak mozna wymyslic tak glupia nazwe bez powodu. No, chyba ze jedzie sie bez klimy, jak pozostali... wtedy tak. Mial faktycznie klime (ktorej nie docenialismy, ale o tym potem), calkiem nowe filmy na dvd (oczywiscie piraty) i obsluge cateringow (niestety platna) :)) Siedzenia wygodne, wiec 16 godzin minelo jak z bicza strzelil (no, powiedzmy jak z bicza strzelil w zwolnionym tempie :) Wysiedlismy rano w zadupiastym miasteczku zwanym Corrumba, w 37 st. upale, ktorym byl tym dotkliwszy, ze jechalismy z klima, wilgotnosci wzglednej bliskiej 100% (mokradla) i komarach w pelnym rozkwicie. Witani pelnymi satysfakcji spojrzeniami wspolpasazerow z nizszych klas wyruszylismy do granicy. Dojechalismy tam taksowka. Okazalo sie, ze wjazd do Boliwii jest gratis, o czym informowaly wielkie plakaty w kampanii Walcz z Korupcja :) ale wyjazd juz nie. Kosztuje ok. 1,5 USD od osoby. Dostalismy nawet pokwitowanie Wkroczylismy do Brazylii. Tu stemplowalo sie dopiero w pobliskim miasteczku, wiec z posterunku brazylijskiego skorzystalem tylko w celach sanitarnych. Po moim wyjsciu z WC mowiacy troche po hiszpansku pan usmiechnal sie i powiedzial: Duza kupa, co? Skwapliwie przytaknalem i zataczajac sie ze smiechu ruszylem w strone przystanku autobusowego (taksowki niestety sa tu sporo drozsze niz w innych krajach Am.Pld.). Podoba mi sie w tym kraju!
Ociekajacy potem dotarlismy na terminal. Niestety na razie nie pojedziemy do Campo Grande bo straz graniczna zamknieta do 14.00. A wiec czekamy. Wybralem sie w miedzyczasie po wode i do bankomatu. Po godzinie spaceru w lokalnym klimacie wrocilem ledwie zywy z mocnym postanowieniem niewychodzenia z dworca, a potem z klimatyzowanego autobusu. Granice otworzyli, paszporty sprawdzili. Pierwszy raz rowniez sprawdzali ksiazeczke szczepien (zolta febra). Zapachnialo cywilizacja. Cudem zdazylismy na autobus o 15:00. Autobus byl faktycznie wygodny, ale kosztowal nas wiecej niz nasz dzienny budzet na dwie osoby (na wszystko!). Cholera, duzo podrozowac tu nie bedziemy... Mial nas dowiezc do Campo Grande w 6 h, ale po drodze wsiadla jedna ladniutka pani policjantka (!) i sprawdzala nasze dokumenty i bagaze przez ok. 50 minut. Nieprzyjemne to nie bylo (fotek brak!) ale w rezultacie tego i pewnie znanych tylko kierowcy czynnikow dotarlismy blisko polnocy. Czyli punktualnosc jak wszedzie indziej, a juz sie balem, ze czeka mnie szok cywilizacyjny. Po drodze Aska chciala w przydroznej knajpie jeszcze sprobowac zupy z piranii, ale akurat ´wyszla´. Coz, moze pozniej...
Wszystko wyglada czysciej, bogaciej i jest w lepszym stanie niz gdziekolwiek indziej dotad na kontynencie, to trzeba przyznac. 4h do lotu. Na wpol spiacy, zwalamy sie do kafejki internetowej, gdzie spotykamy 2 Irlandczykow, ktorzy leca tym samym samolotem do Sao Paulo. Potem my przesiadamy sie na lot do Rio a oni na autobus, bo nie dostali biletow lotniczych do Rio. Czas mija szybciej na rozmowie i grze w karty. Taksowka na lotnisko tez taniej wychodzi..(po dowiezieniu nas kierowca mamrocze cos o sporej doplacie za bagaz, choc uzgadnialismy juz cene, ale splawiamy go 1 realem)
Samolot jest okropny. Wiem, ze to tania linia, ale nierozkladane siedzenia po katem prostym to juz przesada. Ilosc miejsca na nogi tez chyba niezgodna z konwencja genewska (punkt o godnym traktowaniu skazanych). Walcze ze snem i bolem uszu. Gdy juz zasypiam, ladujemy. Oczywiscie spoznieni, ale drugi samolot czeka. Drugi lot przebiega tak samo, tylko batonik jest lepszy. Ale za to juz po stewardessach widac, ze widoki na estetyczny urlop sa tu nienajgorsze :) Przez okno tez jest na co patrzec. Wyspy, wysepki, mosty, estakady, slimaki, plaze. I oczywiscie Cristo Redentor na wzgorzu. Gapie sie jak zahipnotyzowany....
Po wyladowaniu dzwonie do Raquel, naszej gospodyni i umawiam sie, ze zostawie rzeczy u niej w domu. Raquel mieszka na wyspie Ilha Governador, oddalonej sporo od centrum. Jedziemy tam autobusem kurczowo sciskajac plecaki a potem taksowka lypiac podejrzliwie na kierowce. Kierowca zadowolony dowozi nas na miejsce (kolejna roznica: taksometr, w wiekszosci innych miejsc uzgadnia sie cene przed kursem) i radosnie dolicza sobie real napiwku. Raquel mieszka w ladnym domku w spokojnej willowej okolicy! Duzy plusik!
Widze juz, ze jestesmy w zupelnie innym kraju. Porozumiewanie sie jest cholernie trudne. Myslalem, ze oni znaja ciut hiszpanski. Niestety, tylko na granicy. Jezyk pisemny rozumiem w 90%. Ale w mowie nie da sie zrozumiec prawie NIC! Akcent jest jak mieszanka francuskiego i... rosyjskiego! (przez to ich tylkojezykowe ´l´) A po angielsku nie kwapia sie mowic. Uchh...
Zostawiamy bagaze u babci Raquel, bo ona sama jest w pracy. Oczywiscie porozumiewamy sie na migi. Ruszamy do centrum. Rio jest zupelnie inne od dotychczasowo odwiedzanych przez nas stolic. Znacznie bardziej... bo ja wiem... metropolitalne. W centrum brak tu chaotycznej zabudowy i niskich domkow, tak powszechnych w Limie czy Bogocie. Gigantyczne fasady kamienic, od 12 do 20 pieter, nie daja chwili wytchnienia. Manhattan to dosc bliskie skojarzenie. Nie brakuje tez starych kosciolow i pokolonialnych zabytkow. Odleglosci sa gigantyczne. I tylko dwie linie metra, zupelnie jak w malym (w porownaniu) Medellin :) Zwiedzamy pobieznie centrum, zagladamy do futurystycznej katedry (wyglada jak ufo!!!) i jedziemy starym tramwajem do zabytkowej dzielnicy na wzgorzach Santa Teresa. No nonoo.. jaka zmiana otoczenia. Kojarzy mi sie to Lizbona, choc nigdy tam nie bylem. Beda fotki, ocenicie. (Przy okazji:przepraszam z gory za fatalna jakosc zdjec z Rio, ale tutaj jak pewnie pamietacie, poruszamy sie tylko z mala cyfrowa malpa kupiona za grosze w Limie). Turystow jest dziwnie malo, spotykamy pierwszych od poczatku podrozy Polakow i nikt nie skacze na nas z rewolwerem ani maczeta. Bardzo dziwne, moze to nie to miasto? Zaspokajamy glod w jednym z licznych tu barow, gdzie jedzenie w formie bufetu kupuje sie na kilogram. Miesa, ryze, frytki, warzywa, owoce, dodatki. Niesamowite, pyszne, calkiem tanie i ogolnie palce lizac. Czemu u nas tego nie ma????
Wracamy na nasza wyspe. Wiedzie tu ogromny most przez cala zatoke (ciesnine). Zdjec nie mamy, ale moze znajdziemy pocztowke. (Wspaniale wygladal z samolotu przy ladowaniu). Raquel jeszcze nie ma, wiec dopelniamy toalety, aby nie uciekla na nasz widok. Kiedy przychodzi, dowiadujemy sie, ze mozemy zostac przez caly karnawal (myslelismy, ze tylko pierwsze 3 dni, na pozostale dni mielismy zabukowany slono platny nocleg u kogo innego). Poza tym jest supermila i baaardzo pomocna. Nie ma jak glupie szczescie!!! Hurra!!!
Nastepnego dnia dowiadujemy sie jeszcze, ze z powodu karnawalu Raquel ma na razie wolne (jest anestezjologiem, pracuje w szpitalu, cos mi sie zdaje, ze w szczycie karnawalu powinna miec duzo roboty :))) i moze nas zawiezc na Ipaneme. Plaza...!! To jest to. To podobno jedna z najladniejszych plaz Rio, uwieczniona w slynnej piosence Jobima ´Dziewczyna z Ipanemy´(Garota da Ipanema). Jadac w wygodnym samochodzie Raquel podziwiamy okoliczne wzgorza, malownicze favelas :) Plaza jest faktycznie ladna, a ludzi jak na lekarstwo. Piasek parzy stopy ale jest sliczny i czysciutki. Woda, jak na tak piaszczyste dno zadziwiajaco piaszczysta. Fale ogromne. Szybko odkrywam, ze jesli stoi sie 12 m od brzegu n a fali mozna sie fajnie bujac, ale jak stoi sie blizej, to fala uderza czlowieka zamiast zalewac i go poniewiera. Poniewierka to wciagniecie pod wode, wlanie soli do wszystkich otworow ciala, dwukrotny obrot pod woda, sciagniecie kapielowek (!) i szorowanie tylkiem (wariant lepszy) lub brzuchem (wariant gorszy) po piachu. Widownia klaszcze i ma swietny ubaw :) Za chwile i ja biore udzial w widowisku juz jako widz. Hmm, juz wiem, czemu wszystkie dziewczyny wchodzac do wody przytrzymuja reka dolna czesc kostiumu
O dziewczynach w Brazylii pisac nie bede. To byloby dosc absurdalne z dwoch powodow. Po pierwsze opisac sie tego zbytnio nie da. A po drugie Aska wszystko by wyciela. Fotek brak, musicie wierzyc na slowo.
Wysyceni plazowa atmosfera i z sola w zylach udajemy sie spacerem w strone Copacabany, ktora zwiedzic trzeba, choc nie jest tak ladna. Potem udajemy sie metrem na obiad i spotyka nas srogie rozczarowanie. Juz 18.00 a wszystkie bary na kilogram pracuja w znanej nam okolicy tylko w porze lunchu! Jedziemy na spotkanie z Raquel, moze ona cos poradzi. Po napchaniu brzuszkow w innym barze wracamy razem do domku...
Jutro zobaczymy, czy uda sie nam dostac bilety na kulminacyjna parade szkol Samby, ´Sambodromo´, oczywiscie po cenach nizszych niz 6000 zl (za tyle chodza najlepsze bilety)....Poza tym, jesli bedzie ladna pogoda zwiedzimy pomnik Jezusa ´Cristo Redentor´ i moze znow poplazujemy. Ach.. zaczynam rozwazac przeprowadzke do Rio. Zwlaszcza, ze ceny mieszkan podobne jak w Warszawie...
P.S. Kuzyn Raquel zalatwil nam bilety na sobotni mecz klubow Vasco da Gama i Flamengo. Kosztuja chyba taniej niz na Mysliwiecka w Wawie (ok. 10 zl). Ta druga druzyna to w Rio najpopularniejszy zespol, a w tej pierwszej gra jeden z wielkich na R (Rivaldo, Ronaldinho, Reganaldinho, Romariabariamariarinho?) Jesli wiecie, jak znam sie na pilce, nie bedziecie pytac... :) Ale brazylijski futbol to najlepszy produkt eksportowy kraju (poza modelkami, to pewne), wiec isc trzeba.Fotki powinny byc.
The Bolivian train proved pretty cool. The guidebook says it is the infamous Orient Express, nicknamed the Train of Death but I don't know how you can come up with a stupid name like that for no reason. Well, unless you have no air conditioning, like other passengers... But at first we underestimated our A/C. It had new movies on DVD (pirated of course) and catering service (paid extra, unfortunately). Seats were comy, so 16 hours flew by before we knew it (well, before we got tired anyway). We got off in the morning in a backwater small town called Quijarro in a 37 C heat and relative humidity close to 100% (swamp region), which was all the more cruel in comparison with our air-conditioned car. Mosquitoes were rampant too. Greeted by self-satisfied looks of passengers from lower-class cars we left for the border, which we reached by a cab. It turned out that entering Bolivia is free, as advertised by huge posters of the Fight Corruption campaign, but leaving it is not. They charge you USD 1,5 per person. We even got a receipt We entered Brazil. Here they would stamp your passport only in the nearby border town, so I used the border post only for sanitary purposes. After my leaving the toilet, the guard, who spoke a little Spanish smiled and said: "Must have been a big shit, right?" I nodded and drunk with laughter I rushed to the bus stop (cabs are unfortunately a lot more expensive than in other countries around here). I instantly fell in love with Brazilians! :D
Dripping with sweat we reached the terminal. Unfortunately, for now we could not go to Campo Grande because the border control post was closed until 2pm. So we wait. In the meantime I went to fetch some water and take money from the ATM. After an hour's walk in the local climate I returned almost dead with a strong desire not to leave the terminal ever again and then stay in the airconditioned bus. The border was finally opened. They checked our passports. For the first time they also checked my vaccine certficates (yellow fever). Smells like civilization :) Miraculously, we made it to the bus at 3pm. It was really comfy, but it cost us a lot more than our daily budget for everything! Shit, we won't be travelling a lot here.... It was supposed to take us to Campo Grande in 6h but halfway through a cute policewoman hopped on (!) and checked our papers and luggage for abt. 50 minutes. It wasn't bad (no photos!) but because of this incident and for other reasons only the driver knew about we reached our destination close to midnight. Which means, punctuality like everywhere else in America. And I was already afraid I would be in for a nasty kind of a civilization shock. Duh! Before that we stopped in a roadside bar and Aska wanted to try a piranha soup but they were out for the time being. Well, maybe later.
Everything does look cleaner, wealthier and is in better condition than anywhere else on the continent, I must admit that. 4h until the flight. Half asleep we go to an Internet cafe where we meet 2 Irishmen, who will take the same flight to São Paulo. Then we change planes to fly to Rio and they go by bus, because they could not get tickets to Rio. How surprising :) Time flies a lot faster talking and playing cards. We split a cab to the airport too (after getting us there the driver suddenly says he wants to charge us more on account of our bags, although we had fixed the price already but we give him 1 real and away he goes).
The plane is awful. I know they're a low-fare airline, but non-reclinable seats positioned at almost the right angle are just oo much. Legspace probably also violates the Geneva convention (humane treatment of prisoners :) I fight off sleepiness and ear-ache. When I already manage to sleep, we land. Of course we're late but the other plane is waiting for us too. The other flight is no better, only the candy bar they give us is tastier. But just by looking at the stewardesses I can see we will have a good time in this country... :) And views out the window are splendid as well. Islands, islets, bridges, junctions, beaches. And of course Crist Redentor overlooking the city from the Corcovado hill. I am staring as if I'm mesmerized...
After landing I call Raquel, our host, and she tells me I can drop our bags at her home. Raquel lives at the Ilha de Governador island, far off from the center. We take a bus, clinging to our backpacks furiously then we change to take a cab, eyeing the cabbie in a suspicious manner all the time. The cabbie gets us there no problem (another difference: they have meters here, as opposed to other cities where you would set the price beforehand) and happily charges us 1 real more as a tip. Raquel lives in a pretty little house in a quiet wealthy neighboorhood. Goodie!
I can see now it's a totally different country. Communication is awfully difficult. I thought people speak Spanish here. Unfortunately, only in the border areas. I can understand written texts 90% of the time but spoken language is an enigma to me! Their accent seems like a mix of French and.. Russian! And they're not too eager to speak English. Ough...
We leave the bags with Raquel's granny, because R. is at work. Of course we use our hands for communication. We move to downtown. Rio is quite different from the capitals we visited before in South America. Much more... well.. metropolitan. Big-city-like. In downtown there is no chaos and no small rickety houses, which abound in Lima or Bogota. Giant facades, from 12 to 20 floors, leave you speechless. Manhattan is not that different. There are also quite a few old churches and post-colonial buildings, but not so many as in Lima. Distances are huge and only two subway lines, just like in the smallish (in comparison) Medellin :) We visit downtown quickly, we take a glance at the futuristic cathedral (looks like a UFO!) and we take an old streetcar to the historic neighborhood of Santa Teresa spread on the nearby hills. What a change of scenery! This brings Lisbon to mind, except I have never been to Lisbon :) Let me take a moment to apologize in advance for the awful quality of photos from Rio, but as you remember we are only using the small digital crap-cam bought for peanuts in Lima). Surprisingly few tourists. We met the first Polish travellers (a family) since the beginning of our trip. Nobody jumps at us with a browning or a machete. Strange. Maybe it's not Rio? We satisfy our hunger in one of the many per-kilo buffets around here. Meats, rices, fries, vegetables, fruits, sides. Amazing, tasty, pretty cheap and yum yum!!! Why not open places like these in Poland???
We return to our island. There's a huge bridge leading to Niteroi over an entire bay (strait?). Raquel is still not here so we jump into the shower so as not to scare her away with our 3-day stench :) When she comes, she tells us we can stay over the whole carnival (and we thought we would only stay for the first 3 days, and for the rest of our stay we had made a reservation at an expeeensive hostel). Besides she's supernice and superhelpful. Lucky us!!! Hurrah!
Next day we find out that Raquel has a few days off for the carnival (she's an anesthesiologist, working at a hospital, should have a lot of work during the carnival I suspect!) and can drive us to Ipanema. The beach...! That's it!! This is supposedly one of Rio's finest beaches and was immortalized in Jobim's famous song "Girl from Ipanema" ((Garota da Ipanema). Riding in Raquel's comfy car, we admire the nearby hills, and scenic favelas :) The beach is a beauty and not many people around. The sand is burning our feet but it is clean and extremely nice. Water, for a sandy bottom like that, is surprisingly clear. Waves are huge. I quickly discover that when you stand 40 feet from the shore, the waves will almost rock you to sleep, but if you come closer, they will smack you hard and instead of rocking you, will demolish you. Demolition means pulling you underwater, putting saltwater in all your orifices, twisting you two times under the water, pulling down your swimsuit (!) and rubbing your ass (best case scenario) or belly (worst case scenario) against the sandy bottom. The audience applauds and is having a great fun :) Soon I get to admire a show like that. Now I know why all girls hold on to their panties while getting into the water here..
I won't go into details about Brazilian girls here. This would be pretty absurd for two reasons: one it is beyond description and two - Aska would cut everything out anyway. No photos available. Take my word on it.
After the beach, with salt flowing in our veins we take a walk to Copacabana, which is required visiting, although supposedly not so pretty. I don't know... seems pretty amazing to me.. Then we take the subway for a dinner and we are grossly disappointed. 6pm and all per-kilo bars on the street we visited before are closed. They serve in lunchtime hours only! We go to meet Raquel. After quenching our hunger in another bar we return home with her... Tomorrow we shall see if we can buy tickets for the culmination parade of Samba schools - 'Sambodromo', of course cheaper than $2000 USD (best tickets' prices). Besides, if the weather is fine, we may visit the Jesus hill and go to the beach for some time... Ahh... I'm considering moving to Rio now. And prices of apartments are no higher than Warsaw!
P.S. Raquel's cousin got us tickets for the Saturday football game of Botafogo vs. Flamengo. They are probably cheaper than games in Warsaw (approx. USD 4$). The latter team is Rio's most popular club. Brazilian football is the country's best export product (besides models, that's for sure) so we have to go, although I don't know shit about footie. Should have some photos for you.
Rio centrum / Rio downtown
Rio centrum / Rio downtown
Rio centrum / Rio downtown
Rio centrum / Rio downtown
Bezdomni susza ciuchy / The homeless drying their clothes
Rio centrum / Rio downtown
Bieda na ulicach / Poverty in the streets
Katedra / Rio Cathedral
Katedra w srodku / Rio Cathedral inside
Dzielnica Santa Teresa - tramwaj / Santa Teresa nieghborhood - streetcar
Dzielnica Santa Teresa - muzeum tramwajow / Santa Teresa nieghborhood - streetcar museum
Stadion Macarana / Macarana stadium
Centrum / downtown
Centrum / downtown
Ipanema
Ipanema
Ipanema
Ipanema
Ipanema
Dziewczyny z Ipanemy / Girls from Ipanema
Asia i Raquel (syfne zdjecie, ale i syfny aparat :) / Asia with Raquel
Kosciol / Church
Palac cesarski / Emperor's palace - Rio
Rio centrum / downtown Rio
Plac Ghandiego / Mahatma Ghandi square
Budynek Petrobras / Petrobras building
Rio - Katedra / Cathedral
Rio - ul. Rio Branco / Rio Branco street
Ja i capairinha na plazy / Me sipping Caiparinha at Copacabana
Aska z karnawalowiczem / Aska with a carnival dancer
Rio - kosciol ; churh
Boliwijski pociag okazal sie calkiem fajny. W przewodniku pisza, ze to nieslawny Ekspres Wschodu, czyli Pociag Smierci, ale nie wiem, jak mozna wymyslic tak glupia nazwe bez powodu. No, chyba ze jedzie sie bez klimy, jak pozostali... wtedy tak.
Ociekajacy potem dotarlismy na terminal. Niestety na razie nie pojedziemy do Campo Grande bo straz graniczna zamknieta do 14.00. A wiec czekamy. Wybralem sie w miedzyczasie po wode i do bankomatu. Po godzinie spaceru w lokalnym klimacie wrocilem ledwie zywy z mocnym postanowieniem niewychodzenia z dworca, a potem z klimatyzowanego autobusu. Granice otworzyli, paszporty sprawdzili. Pierwszy raz rowniez sprawdzali ksiazeczke szczepien (zolta febra). Zapachnialo cywilizacja. Cudem zdazylismy na autobus o 15:00. Autobus byl faktycznie wygodny, ale kosztowal nas wiecej niz nasz dzienny budzet na dwie osoby (na wszystko!). Cholera, duzo podrozowac tu nie bedziemy... Mial nas dowiezc do Campo Grande w 6 h, ale po drodze wsiadla jedna ladniutka pani policjantka (!) i sprawdzala nasze dokumenty i bagaze przez ok. 50 minut. Nieprzyjemne to nie bylo (fotek brak!) ale w rezultacie tego i pewnie znanych tylko kierowcy czynnikow dotarlismy blisko polnocy. Czyli punktualnosc jak wszedzie indziej, a juz sie balem, ze czeka mnie szok cywilizacyjny. Po drodze Aska chciala w przydroznej knajpie jeszcze sprobowac zupy z piranii, ale akurat ´wyszla´. Coz, moze pozniej...
Wszystko wyglada czysciej, bogaciej i jest w lepszym stanie niz gdziekolwiek indziej dotad na kontynencie, to trzeba przyznac. 4h do lotu. Na wpol spiacy, zwalamy sie do kafejki internetowej, gdzie spotykamy 2 Irlandczykow, ktorzy leca tym samym samolotem do Sao Paulo. Potem my przesiadamy sie na lot do Rio a oni na autobus, bo nie dostali biletow lotniczych do Rio. Czas mija szybciej na rozmowie i grze w karty. Taksowka na lotnisko tez taniej wychodzi..(po dowiezieniu nas kierowca mamrocze cos o sporej doplacie za bagaz, choc uzgadnialismy juz cene, ale splawiamy go 1 realem)
Samolot jest okropny. Wiem, ze to tania linia, ale nierozkladane siedzenia po katem prostym to juz przesada. Ilosc miejsca na nogi tez chyba niezgodna z konwencja genewska (punkt o godnym traktowaniu skazanych). Walcze ze snem i bolem uszu. Gdy juz zasypiam, ladujemy. Oczywiscie spoznieni, ale drugi samolot czeka. Drugi lot przebiega tak samo, tylko batonik jest lepszy. Ale za to juz po stewardessach widac, ze widoki na estetyczny urlop sa tu nienajgorsze :) Przez okno tez jest na co patrzec. Wyspy, wysepki, mosty, estakady, slimaki, plaze. I oczywiscie Cristo Redentor na wzgorzu. Gapie sie jak zahipnotyzowany....
Po wyladowaniu dzwonie do Raquel, naszej gospodyni i umawiam sie, ze zostawie rzeczy u niej w domu. Raquel mieszka na wyspie Ilha Governador, oddalonej sporo od centrum. Jedziemy tam autobusem kurczowo sciskajac plecaki a potem taksowka lypiac podejrzliwie na kierowce. Kierowca zadowolony dowozi nas na miejsce (kolejna roznica: taksometr, w wiekszosci innych miejsc uzgadnia sie cene przed kursem) i radosnie dolicza sobie real napiwku. Raquel mieszka w ladnym domku w spokojnej willowej okolicy! Duzy plusik!
Widze juz, ze jestesmy w zupelnie innym kraju. Porozumiewanie sie jest cholernie trudne. Myslalem, ze oni znaja ciut hiszpanski. Niestety, tylko na granicy. Jezyk pisemny rozumiem w 90%. Ale w mowie nie da sie zrozumiec prawie NIC! Akcent jest jak mieszanka francuskiego i... rosyjskiego! (przez to ich tylkojezykowe ´l´) A po angielsku nie kwapia sie mowic. Uchh...
Zostawiamy bagaze u babci Raquel, bo ona sama jest w pracy. Oczywiscie porozumiewamy sie na migi. Ruszamy do centrum. Rio jest zupelnie inne od dotychczasowo odwiedzanych przez nas stolic. Znacznie bardziej... bo ja wiem... metropolitalne. W centrum brak tu chaotycznej zabudowy i niskich domkow, tak powszechnych w Limie czy Bogocie. Gigantyczne fasady kamienic, od 12 do 20 pieter, nie daja chwili wytchnienia. Manhattan to dosc bliskie skojarzenie. Nie brakuje tez starych kosciolow i pokolonialnych zabytkow. Odleglosci sa gigantyczne. I tylko dwie linie metra, zupelnie jak w malym (w porownaniu) Medellin :) Zwiedzamy pobieznie centrum, zagladamy do futurystycznej katedry (wyglada jak ufo!!!) i jedziemy starym tramwajem do zabytkowej dzielnicy na wzgorzach Santa Teresa. No nonoo.. jaka zmiana otoczenia. Kojarzy mi sie to Lizbona, choc nigdy tam nie bylem. Beda fotki, ocenicie. (Przy okazji:przepraszam z gory za fatalna jakosc zdjec z Rio, ale tutaj jak pewnie pamietacie, poruszamy sie tylko z mala cyfrowa malpa kupiona za grosze w Limie). Turystow jest dziwnie malo, spotykamy pierwszych od poczatku podrozy Polakow i nikt nie skacze na nas z rewolwerem ani maczeta. Bardzo dziwne, moze to nie to miasto? Zaspokajamy glod w jednym z licznych tu barow, gdzie jedzenie w formie bufetu kupuje sie na kilogram. Miesa, ryze, frytki, warzywa, owoce, dodatki. Niesamowite, pyszne, calkiem tanie i ogolnie palce lizac. Czemu u nas tego nie ma????
Wracamy na nasza wyspe. Wiedzie tu ogromny most przez cala zatoke (ciesnine). Zdjec nie mamy, ale moze znajdziemy pocztowke. (Wspaniale wygladal z samolotu przy ladowaniu). Raquel jeszcze nie ma, wiec dopelniamy toalety, aby nie uciekla na nasz widok. Kiedy przychodzi, dowiadujemy sie, ze mozemy zostac przez caly karnawal (myslelismy, ze tylko pierwsze 3 dni, na pozostale dni mielismy zabukowany slono platny nocleg u kogo innego). Poza tym jest supermila i baaardzo pomocna. Nie ma jak glupie szczescie!!! Hurra!!!
Nastepnego dnia dowiadujemy sie jeszcze, ze z powodu karnawalu Raquel ma na razie wolne (jest anestezjologiem, pracuje w szpitalu, cos mi sie zdaje, ze w szczycie karnawalu powinna miec duzo roboty :))) i moze nas zawiezc na Ipaneme. Plaza...!! To jest to. To podobno jedna z najladniejszych plaz Rio, uwieczniona w slynnej piosence Jobima ´Dziewczyna z Ipanemy´(Garota da Ipanema). Jadac w wygodnym samochodzie Raquel podziwiamy okoliczne wzgorza, malownicze favelas :) Plaza jest faktycznie ladna, a ludzi jak na lekarstwo. Piasek parzy stopy ale jest sliczny i czysciutki. Woda, jak na tak piaszczyste dno zadziwiajaco piaszczysta. Fale ogromne. Szybko odkrywam, ze jesli stoi sie 12 m od brzegu n a fali mozna sie fajnie bujac, ale jak stoi sie blizej, to fala uderza czlowieka zamiast zalewac i go poniewiera. Poniewierka to wciagniecie pod wode, wlanie soli do wszystkich otworow ciala, dwukrotny obrot pod woda, sciagniecie kapielowek (!) i szorowanie tylkiem (wariant lepszy) lub brzuchem (wariant gorszy) po piachu. Widownia klaszcze i ma swietny ubaw :) Za chwile i ja biore udzial w widowisku juz jako widz. Hmm, juz wiem, czemu wszystkie dziewczyny wchodzac do wody przytrzymuja reka dolna czesc kostiumu
O dziewczynach w Brazylii pisac nie bede. To byloby dosc absurdalne z dwoch powodow. Po pierwsze opisac sie tego zbytnio nie da. A po drugie Aska wszystko by wyciela. Fotek brak, musicie wierzyc na slowo.
Wysyceni plazowa atmosfera i z sola w zylach udajemy sie spacerem w strone Copacabany, ktora zwiedzic trzeba, choc nie jest tak ladna. Potem udajemy sie metrem na obiad i spotyka nas srogie rozczarowanie. Juz 18.00 a wszystkie bary na kilogram pracuja w znanej nam okolicy tylko w porze lunchu! Jedziemy na spotkanie z Raquel, moze ona cos poradzi. Po napchaniu brzuszkow w innym barze wracamy razem do domku...
Jutro zobaczymy, czy uda sie nam dostac bilety na kulminacyjna parade szkol Samby, ´Sambodromo´, oczywiscie po cenach nizszych niz 6000 zl (za tyle chodza najlepsze bilety)....Poza tym, jesli bedzie ladna pogoda zwiedzimy pomnik Jezusa ´Cristo Redentor´ i moze znow poplazujemy. Ach.. zaczynam rozwazac przeprowadzke do Rio. Zwlaszcza, ze ceny mieszkan podobne jak w Warszawie...
P.S. Kuzyn Raquel zalatwil nam bilety na sobotni mecz klubow Vasco da Gama i Flamengo. Kosztuja chyba taniej niz na Mysliwiecka w Wawie (ok. 10 zl). Ta druga druzyna to w Rio najpopularniejszy zespol, a w tej pierwszej gra jeden z wielkich na R (Rivaldo, Ronaldinho, Reganaldinho, Romariabariamariarinho?) Jesli wiecie, jak znam sie na pilce, nie bedziecie pytac... :) Ale brazylijski futbol to najlepszy produkt eksportowy kraju (poza modelkami, to pewne), wiec isc trzeba.Fotki powinny byc.
The Bolivian train proved pretty cool. The guidebook says it is the infamous Orient Express, nicknamed the Train of Death but I don't know how you can come up with a stupid name like that for no reason. Well, unless you have no air conditioning, like other passengers...
Dripping with sweat we reached the terminal. Unfortunately, for now we could not go to Campo Grande because the border control post was closed until 2pm. So we wait. In the meantime I went to fetch some water and take money from the ATM. After an hour's walk in the local climate I returned almost dead with a strong desire not to leave the terminal ever again and then stay in the airconditioned bus. The border was finally opened. They checked our passports. For the first time they also checked my vaccine certficates (yellow fever). Smells like civilization :) Miraculously, we made it to the bus at 3pm. It was really comfy, but it cost us a lot more than our daily budget for everything! Shit, we won't be travelling a lot here.... It was supposed to take us to Campo Grande in 6h but halfway through a cute policewoman hopped on (!) and checked our papers and luggage for abt. 50 minutes. It wasn't bad (no photos!) but because of this incident and for other reasons only the driver knew about we reached our destination close to midnight. Which means, punctuality like everywhere else in America. And I was already afraid I would be in for a nasty kind of a civilization shock. Duh! Before that we stopped in a roadside bar and Aska wanted to try a piranha soup but they were out for the time being. Well, maybe later.
Everything does look cleaner, wealthier and is in better condition than anywhere else on the continent, I must admit that. 4h until the flight. Half asleep we go to an Internet cafe where we meet 2 Irishmen, who will take the same flight to São Paulo. Then we change planes to fly to Rio and they go by bus, because they could not get tickets to Rio. How surprising :) Time flies a lot faster talking and playing cards. We split a cab to the airport too (after getting us there the driver suddenly says he wants to charge us more on account of our bags, although we had fixed the price already but we give him 1 real and away he goes).
The plane is awful. I know they're a low-fare airline, but non-reclinable seats positioned at almost the right angle are just oo much. Legspace probably also violates the Geneva convention (humane treatment of prisoners :) I fight off sleepiness and ear-ache. When I already manage to sleep, we land. Of course we're late but the other plane is waiting for us too. The other flight is no better, only the candy bar they give us is tastier. But just by looking at the stewardesses I can see we will have a good time in this country... :) And views out the window are splendid as well. Islands, islets, bridges, junctions, beaches. And of course Crist Redentor overlooking the city from the Corcovado hill. I am staring as if I'm mesmerized...
After landing I call Raquel, our host, and she tells me I can drop our bags at her home. Raquel lives at the Ilha de Governador island, far off from the center. We take a bus, clinging to our backpacks furiously then we change to take a cab, eyeing the cabbie in a suspicious manner all the time. The cabbie gets us there no problem (another difference: they have meters here, as opposed to other cities where you would set the price beforehand) and happily charges us 1 real more as a tip. Raquel lives in a pretty little house in a quiet wealthy neighboorhood. Goodie!
I can see now it's a totally different country. Communication is awfully difficult. I thought people speak Spanish here. Unfortunately, only in the border areas. I can understand written texts 90% of the time but spoken language is an enigma to me! Their accent seems like a mix of French and.. Russian! And they're not too eager to speak English. Ough...
We leave the bags with Raquel's granny, because R. is at work. Of course we use our hands for communication. We move to downtown. Rio is quite different from the capitals we visited before in South America. Much more... well.. metropolitan. Big-city-like. In downtown there is no chaos and no small rickety houses, which abound in Lima or Bogota. Giant facades, from 12 to 20 floors, leave you speechless. Manhattan is not that different. There are also quite a few old churches and post-colonial buildings, but not so many as in Lima. Distances are huge and only two subway lines, just like in the smallish (in comparison) Medellin :) We visit downtown quickly, we take a glance at the futuristic cathedral (looks like a UFO!) and we take an old streetcar to the historic neighborhood of Santa Teresa spread on the nearby hills. What a change of scenery! This brings Lisbon to mind, except I have never been to Lisbon :) Let me take a moment to apologize in advance for the awful quality of photos from Rio, but as you remember we are only using the small digital crap-cam bought for peanuts in Lima). Surprisingly few tourists. We met the first Polish travellers (a family) since the beginning of our trip. Nobody jumps at us with a browning or a machete. Strange. Maybe it's not Rio? We satisfy our hunger in one of the many per-kilo buffets around here. Meats, rices, fries, vegetables, fruits, sides. Amazing, tasty, pretty cheap and yum yum!!! Why not open places like these in Poland???
We return to our island. There's a huge bridge leading to Niteroi over an entire bay (strait?). Raquel is still not here so we jump into the shower so as not to scare her away with our 3-day stench :) When she comes, she tells us we can stay over the whole carnival (and we thought we would only stay for the first 3 days, and for the rest of our stay we had made a reservation at an expeeensive hostel). Besides she's supernice and superhelpful. Lucky us!!! Hurrah!
Next day we find out that Raquel has a few days off for the carnival (she's an anesthesiologist, working at a hospital, should have a lot of work during the carnival I suspect!) and can drive us to Ipanema. The beach...! That's it!! This is supposedly one of Rio's finest beaches and was immortalized in Jobim's famous song "Girl from Ipanema" ((Garota da Ipanema). Riding in Raquel's comfy car, we admire the nearby hills, and scenic favelas :) The beach is a beauty and not many people around. The sand is burning our feet but it is clean and extremely nice. Water, for a sandy bottom like that, is surprisingly clear. Waves are huge. I quickly discover that when you stand 40 feet from the shore, the waves will almost rock you to sleep, but if you come closer, they will smack you hard and instead of rocking you, will demolish you. Demolition means pulling you underwater, putting saltwater in all your orifices, twisting you two times under the water, pulling down your swimsuit (!) and rubbing your ass (best case scenario) or belly (worst case scenario) against the sandy bottom. The audience applauds and is having a great fun :) Soon I get to admire a show like that. Now I know why all girls hold on to their panties while getting into the water here..
I won't go into details about Brazilian girls here. This would be pretty absurd for two reasons: one it is beyond description and two - Aska would cut everything out anyway. No photos available. Take my word on it.
After the beach, with salt flowing in our veins we take a walk to Copacabana, which is required visiting, although supposedly not so pretty. I don't know... seems pretty amazing to me.. Then we take the subway for a dinner and we are grossly disappointed. 6pm and all per-kilo bars on the street we visited before are closed. They serve in lunchtime hours only! We go to meet Raquel. After quenching our hunger in another bar we return home with her... Tomorrow we shall see if we can buy tickets for the culmination parade of Samba schools - 'Sambodromo', of course cheaper than $2000 USD (best tickets' prices). Besides, if the weather is fine, we may visit the Jesus hill and go to the beach for some time... Ahh... I'm considering moving to Rio now. And prices of apartments are no higher than Warsaw!
P.S. Raquel's cousin got us tickets for the Saturday football game of Botafogo vs. Flamengo. They are probably cheaper than games in Warsaw (approx. USD 4$). The latter team is Rio's most popular club. Brazilian football is the country's best export product (besides models, that's for sure) so we have to go, although I don't know shit about footie. Should have some photos for you.