Peruwianskie poczatki / Peru for starters
Tak sie robi panamy / The way Panama hats are made...
Sklad kapeluszy / Hat storage
Kapelusze i Asia / Hats and Asia
Vilcabamba - probka / Vilcabamba - sample :)
Wycieczka do Rosji / From Russia with Love
Parque Jipiro
Straznik w parku dla dzieci / Guard in a children´s park :)
Parque Jipiro
Loja - lokalny koloryt / "Lojal" people :)
Loja
Loja
Loja - najstarsza uliczka / Loja - the oldest street
Tak powitalo nas Peru / The Peruvian welcome
Muzeum z artefaktami z Sipán / Sipán artefacts museum
Groby w Sipán / Sipán tombs
Trudno uwierzyc, ze to piramidki / Hard to believe these were once pyramids
Piramidki i my / Pyramids and us
ROzowa pantera sie chowa / THis would put Pink Panther to shame
Chiclayo noca / Chiclayo by night
Zachod slonca w Peru / Sun setting in Peru
Ciekawym elementem w Ingapirce byla twarzyczka wyrzezbiona ponoc (niektorzy twierdza, ze naturalna) w skale nieopodal ruin. Znuzeni ciaglym deszczem wrocilismy do Cuenki. Tam z poznanym w drodze Kanadyjczykiem Keirem i Rafaelem wieczorkiem wybralismy sie do sympatycznej restauracji na starowce. Za jedyne kilkanascie zlociszy przy swiecach zjadlem tam obiadek zycia, a przynajmniej najlepszy obiad w Ekwadorze. Knajpa nazywa sie Raymipampa, jakby kogos to interesowalo i jest przy katedrze. Kreolska zupa z cebuli, sera i awokado to jest to!!! :)
Poniedzialek. Czas pozegnania. Wyjezdzamy z Cuenki do Lojy. Po drodze zwiedzamy jeszcze fabryke legendarnych kapeluszy ze slomy toquilla zwanych blednie "panamami". Oczywiscie konczy sie na kupnie kompletnie niepotrzebnego mi egzemplarza za jedyne 10USD (tanszych nie bylo). No to teraz bede musial go nosic... Legenda zobowiazuje :)
Do Lojy gorska droga wsrod malowniczych krajobrazow docieramy wieczorem. Pogoda ciut lepsza. Meldujemy sie w stylowej dziurze zwanej "Londres" :) i ruszamy w miasto. Kilka ladnych kosciolow, sympatyczne kolonialne domki i... knajpy meksykanskie, ktore sa tu niestety jedna gorsza od drugiej. Z rozstrojem zoladka i nerwow wracamy do hotelu...
Wtorek. Czas ruszac do Peru. Pare zdjec za dnia. Przed odjazdem z Lojy zagladamy jeszcze do odleglej o "45 minut drogi" (czyt. 1h25 minut) miejscowosci Vilcabamba, slynnej z najwyzszej sredniej wieku mieszkancow i specyfiku "Vilcacora". Zabawne, mialem o Vilcabambie czytanke w szkole, a teraz tam jade. V. okazuje sie zapadla dziura "dobra na wypady w gory". My wypadac nie zamierzamy, wiec cykamy pare zdjec okolicznym dziadkom (dobrze sie trzymaja, fakt, nawet chca nas gonic za cykanie fotek :))) i psu, ktory zebral od nas jedzenie w knajpie (kolejny niedobry obiad, pech...) i zmywamy sie do Lojy. Tam zwiedzamy jeszcze sympatyczny park z replikami slynnych budowli, basenem i torem dla rolkarzy (czemu w Polsce takiego nie ma??) i zwijamy sie na nocny autobus do granicy.Za dodatkowe 2USD od osoby autobus ma nas przewiezc przez granice do nastepnej miejscowosci.
Sroda. Dobrze, ze doplacilismy te 2USD. Na granice zawijamy w srodku nocy, tym razem o dziwo 3 h wczesniej niz mialo byc, czyli o 5 nad ranem. Wypedzeni jak bydlo z autobusu w srodku nocy ustawiamy sie w strugach deszczu pod okienkiem gburowatych ekwadorskich pogranicznikow. To chyba mokre tereny, bo komary tna mnie na calego i duchota cholerna. Pan patrzy chmurnie na moj koslawo wypelniony formularz wyjazdowy (oczywiscie rubryka "zawod", jak na kazdym formularzu na tym kontynencie, lacznie z hotelami) i pyta, czemu mam juz pieczatke wyjazdu z Ekwadoru. A bo pana kolega na granicy z Kolumbia wbil mi dwie przez pomylke... Na szczescie to go zadowala i puszcza nas dalej. teraz czas na okienko peruwianskie, gdzie w klebach taniego dymu przechodzimy podobna procedure... Ufff...
Najblizsza granicy miejscowosc okazuje sie o 2h stad. Trafiamy tam przed 8 rano. W Peru niestety autobusy nie maja wspolnych dworcow, kazda firma ma swoj przystanek w innym miejscu. Ale burdel... Wysiadamy i podlapuje nas taksowkarz, ktory za drobne USD z Ekwadoru wiezie nas do bankomatu i potem na odpowiednia stacje busow. Na szczescie w peruwianski nowy sol ma sie do naszej nowej zlotowki :) jak 1 do 1 (niemal), wiec hurra! odpadaja problemy z przeliczaniem. Gdyby nie upal, czulbym sie jak na starych smieciach :) (smieci tu zreszta az nadto).
Wsiadamy do autobusu do pierwszego miasta. Chiclayo, tam czekaja na nas pierwsze atrakcje. Po 3h docieramy na miejsce, budzeni tylko przez kolejnego akwizytora sprzedajacego zenszen i wyliczajacego przez 1/2h jakie to straszne choroby moga nas spotkac, jak tego nie kupimy, z cala anatomiczna specyfikacja. Bleeee... czemu ja to wszystko rozumiem???? :(( Jedziemy wzdluz wybrzeza wiec upal, a w dodatku krajobrazy jak na fotce, czyli pustynia. Niesamowite krajobrazy, pierwszy raz na tym kontynencie takie widzimy.
Chiclayo robi dobre wrazenie. Miasto jest dosc ladne,a ludzie mili. Slowo gringo leci w naszym kierunku tylko 2x. Dobry znak :) Meldujemy sie w hotelu i lecimy do muzeum, w ktorym wystawiono szczatki tzw. "Wladcy z Sipán" i artefakty znalezione w grobowcu (jedno z najwiekszych odkryc archeologicznych na kontynencie; Sipán rozkopano w 1987 r., wiec sprawa swieza). Kilogramy zlota, figurek z gliny i szlachetnych kamieni robia wrazenie... Ufff... tyle wiedzy... glowa boli.
Potem zwiedzamy same Sipán (30km od Chiclayo, oczywiscie 1h jazdy), gdzie zrekonstruowano w grobach ich zawartosc sprzed wykopalisk. Obok stoja pozostalosci piramid kultury Moche sprzed 1700 lat, teraz dzieki erozji i ruchom sejsmicznym przypominajace piaskowcowe pagorki (patrz fotki). Ostatnim autobusem wracamy do miasta. Mam jeszcze ochote na plaze dla ochlody (30C, srodek lata), ale sciemnia sie, a wiec jutro... Na razie Peru zrobilo na nas bardzo pozytywne wrazenie (rowniez krajobrazy, zegnajcie olesione pagorki, witajcie prawdziwe gory :), ale zobaczymy jak bedzie dalej, bo Ekwador tez sie nam najpierw szalenie spodobal :)
Hasta ahora!
An interesting thing to see in Ingapirca was an Inca face supposedly sculpted (some say its natural) in a rock near the ruins. Tired of unending showers of rain we went back to Cuenca, where with Keir, a Canadian we met on our way, and Rafael we went to a cozy restaurant in the old town. For a couple of bucks I had a dinner of a lifetime, or at least a dinner of our Ecuador time. The joint is called Raymipampa in case sbs interested and is located near the cathedral. Creole onion, cheese and avocado soup – groovy!!!
Monday. Time to say goodbye. Leaving Cuenca for Loja. Before leaving we visit a factory of legendary toquilla straw hats mistakenly called panama hats. Of course I end up buying a completely unnecessary specimen for a mere USD 10 (as cheap as they came). So now Ill have to wear it – “legende oblige”… Passing through picturesque mountain scenery we reach Loja at night. Weather is a tad better. We check in a den called “Londres” and head out. A few nice churches, pretty colonial houses and… awful Mexican restaurants, I don’t know exactly which one is worse… Upset (generally and stomach-wise : ) we go back to the hotel.
Tuesday. Time to move to Peru. A few shot by day. Before leaving Loja we go to a village called Vilcabamba (a “45 minutes ride”, meaning 85 minutes of course) famous for the longevity of its inhabitants and a medicine called “Vilcacora”. Funny, I read about them in school and now Im visiting them. It turns out to be a backwater little place “good for mountain trips”. We are not tripping anywhere so we take a few shots of the local seniors (theyre still in great shape, in fact they even look like they might chase us to prevent us from taking their picture) and of the dog, which tried to make us give him some food in the restaurant (another bad lunch, bad luck…) and we rush back to Loja. In Loja we also visit a nice park with replicas of famous buildings, swimming pool and a rollerblade track (why on Earth don’t we have one like this in Poland???) and we head off to catch the night bus to the border. For an extra USD 2 per person the bus is supposed to take us across the border to a nearby town in Peru.
Wednesday. Im extremely happy we paid USD 2 extra. We arrive at the border in the middle of the night, surprisingly 3 h early (!). Its 5am. Rushed out of the bus like cattle we line up in showers of rain at the border patrol window, attended reluctantly by grumpy, mean-looking Ecuadorian border guards. This must be a jungle area, because mosquitoes are having a ball on my skin and the air is quite stuffy. The guy looks grudgingly at my scribbling on the entry form (of course “profession” is one of the compulsory fields here, as on every other form on this continent, hotels included) and asks why an exit stamp is already in my passport along with the entry stamp. Because your colleague at the Colombian border mistakenly put two stamps instead of one…. Luckily, he seems to be buying it and he lets us go. Now the Peruvian guards, where in puffs of cheap cigarette smoke we undergo a similar procedure… Whew…
The “nearby poder town” appears to be a mere 2 hours ride away.. We reach it (Piura) by 8am. In Peru there are no big bus stations. Each carrier has its own terminal in a different part of town. What a mess. We get off and get picked up by a cabbie, who for USD change we got left from Ecuador takes us to an ATM and then to a proper bus station. Luckily local currency is almost equal to the Polish one so hooray! No conversion!
We get into the bus heading to our first attraction – Chiclayo. After 3h we reach the place woken only by another salesman selling ginseng, who takes 30 minutes to explain all the dreadful and deadly diseases we may come down with should we decide not to buy it. Then he goes all anatomical on us… Gross!!! Why do I understand it all??? : (
The bus is moving along the coast, so the heat is pretty extreme and the scenery is desert-like (see the photo). Unreal, first time weve seen something like this in South America…
Chiclayo makes a good impression. The city is pretty nice, people are friendly. We are only called gringo twice, to it’s a good sign : ) We check in at the hotel and rush out to see the museum, hosting remains of the so called “Lord of Sipán” and artifacts found in his tomb (one of the continents greatest discoveries; it took place in 1987 so its pretty fresh, in archeological terms, that is : )) Tons of gold, clay figurines and jewels make a lasting impression… and so much information… gives me a headache… : )
Then we visit the town of Sipán (30km away from Chiclayo, meaning 1h bus ride, of course) where the tombs were excavated. The tombs now host meticulous reconstructions of their original contents. A little to the right are the remains of Moche Indian pyramids dating back to the year 300. Pyramids, due to erosion and earthquakes now look like sandstone hills (see photos). Incredible. We take the last bus to town. I wanna go to the beach to cool off (30C here!) but its getting dark so tomorrow. So far, we really like Peru (including scenery, goodbye forested hills, hello true mountains!) but this is not final yet (remember, we really loved Ecuador at first too, and then left the country in sweet-sour moods : )
Hasta ahora!
Sklad kapeluszy / Hat storage
Kapelusze i Asia / Hats and Asia
Vilcabamba - probka / Vilcabamba - sample :)
Wycieczka do Rosji / From Russia with Love
Parque Jipiro
Straznik w parku dla dzieci / Guard in a children´s park :)
Parque Jipiro
Loja - lokalny koloryt / "Lojal" people :)
Loja
Loja
Loja - najstarsza uliczka / Loja - the oldest street
Tak powitalo nas Peru / The Peruvian welcome
Muzeum z artefaktami z Sipán / Sipán artefacts museum
Groby w Sipán / Sipán tombs
Trudno uwierzyc, ze to piramidki / Hard to believe these were once pyramids
Piramidki i my / Pyramids and us
ROzowa pantera sie chowa / THis would put Pink Panther to shame
Chiclayo noca / Chiclayo by night
Zachod slonca w Peru / Sun setting in Peru
Ciekawym elementem w Ingapirce byla twarzyczka wyrzezbiona ponoc (niektorzy twierdza, ze naturalna) w skale nieopodal ruin. Znuzeni ciaglym deszczem wrocilismy do Cuenki. Tam z poznanym w drodze Kanadyjczykiem Keirem i Rafaelem wieczorkiem wybralismy sie do sympatycznej restauracji na starowce. Za jedyne kilkanascie zlociszy przy swiecach zjadlem tam obiadek zycia, a przynajmniej najlepszy obiad w Ekwadorze. Knajpa nazywa sie Raymipampa, jakby kogos to interesowalo i jest przy katedrze. Kreolska zupa z cebuli, sera i awokado to jest to!!! :)
Poniedzialek. Czas pozegnania. Wyjezdzamy z Cuenki do Lojy. Po drodze zwiedzamy jeszcze fabryke legendarnych kapeluszy ze slomy toquilla zwanych blednie "panamami". Oczywiscie konczy sie na kupnie kompletnie niepotrzebnego mi egzemplarza za jedyne 10USD (tanszych nie bylo). No to teraz bede musial go nosic... Legenda zobowiazuje :)
Do Lojy gorska droga wsrod malowniczych krajobrazow docieramy wieczorem. Pogoda ciut lepsza. Meldujemy sie w stylowej dziurze zwanej "Londres" :) i ruszamy w miasto. Kilka ladnych kosciolow, sympatyczne kolonialne domki i... knajpy meksykanskie, ktore sa tu niestety jedna gorsza od drugiej. Z rozstrojem zoladka i nerwow wracamy do hotelu...
Wtorek. Czas ruszac do Peru. Pare zdjec za dnia. Przed odjazdem z Lojy zagladamy jeszcze do odleglej o "45 minut drogi" (czyt. 1h25 minut) miejscowosci Vilcabamba, slynnej z najwyzszej sredniej wieku mieszkancow i specyfiku "Vilcacora". Zabawne, mialem o Vilcabambie czytanke w szkole, a teraz tam jade. V. okazuje sie zapadla dziura "dobra na wypady w gory". My wypadac nie zamierzamy, wiec cykamy pare zdjec okolicznym dziadkom (dobrze sie trzymaja, fakt, nawet chca nas gonic za cykanie fotek :))) i psu, ktory zebral od nas jedzenie w knajpie (kolejny niedobry obiad, pech...) i zmywamy sie do Lojy. Tam zwiedzamy jeszcze sympatyczny park z replikami slynnych budowli, basenem i torem dla rolkarzy (czemu w Polsce takiego nie ma??) i zwijamy sie na nocny autobus do granicy.Za dodatkowe 2USD od osoby autobus ma nas przewiezc przez granice do nastepnej miejscowosci.
Sroda. Dobrze, ze doplacilismy te 2USD. Na granice zawijamy w srodku nocy, tym razem o dziwo 3 h wczesniej niz mialo byc, czyli o 5 nad ranem. Wypedzeni jak bydlo z autobusu w srodku nocy ustawiamy sie w strugach deszczu pod okienkiem gburowatych ekwadorskich pogranicznikow. To chyba mokre tereny, bo komary tna mnie na calego i duchota cholerna. Pan patrzy chmurnie na moj koslawo wypelniony formularz wyjazdowy (oczywiscie rubryka "zawod", jak na kazdym formularzu na tym kontynencie, lacznie z hotelami) i pyta, czemu mam juz pieczatke wyjazdu z Ekwadoru. A bo pana kolega na granicy z Kolumbia wbil mi dwie przez pomylke... Na szczescie to go zadowala i puszcza nas dalej. teraz czas na okienko peruwianskie, gdzie w klebach taniego dymu przechodzimy podobna procedure... Ufff...
Najblizsza granicy miejscowosc okazuje sie o 2h stad. Trafiamy tam przed 8 rano. W Peru niestety autobusy nie maja wspolnych dworcow, kazda firma ma swoj przystanek w innym miejscu. Ale burdel... Wysiadamy i podlapuje nas taksowkarz, ktory za drobne USD z Ekwadoru wiezie nas do bankomatu i potem na odpowiednia stacje busow. Na szczescie w peruwianski nowy sol ma sie do naszej nowej zlotowki :) jak 1 do 1 (niemal), wiec hurra! odpadaja problemy z przeliczaniem. Gdyby nie upal, czulbym sie jak na starych smieciach :) (smieci tu zreszta az nadto).
Wsiadamy do autobusu do pierwszego miasta. Chiclayo, tam czekaja na nas pierwsze atrakcje. Po 3h docieramy na miejsce, budzeni tylko przez kolejnego akwizytora sprzedajacego zenszen i wyliczajacego przez 1/2h jakie to straszne choroby moga nas spotkac, jak tego nie kupimy, z cala anatomiczna specyfikacja. Bleeee... czemu ja to wszystko rozumiem???? :(( Jedziemy wzdluz wybrzeza wiec upal, a w dodatku krajobrazy jak na fotce, czyli pustynia. Niesamowite krajobrazy, pierwszy raz na tym kontynencie takie widzimy.
Chiclayo robi dobre wrazenie. Miasto jest dosc ladne,a ludzie mili. Slowo gringo leci w naszym kierunku tylko 2x. Dobry znak :) Meldujemy sie w hotelu i lecimy do muzeum, w ktorym wystawiono szczatki tzw. "Wladcy z Sipán" i artefakty znalezione w grobowcu (jedno z najwiekszych odkryc archeologicznych na kontynencie; Sipán rozkopano w 1987 r., wiec sprawa swieza). Kilogramy zlota, figurek z gliny i szlachetnych kamieni robia wrazenie... Ufff... tyle wiedzy... glowa boli.
Potem zwiedzamy same Sipán (30km od Chiclayo, oczywiscie 1h jazdy), gdzie zrekonstruowano w grobach ich zawartosc sprzed wykopalisk. Obok stoja pozostalosci piramid kultury Moche sprzed 1700 lat, teraz dzieki erozji i ruchom sejsmicznym przypominajace piaskowcowe pagorki (patrz fotki). Ostatnim autobusem wracamy do miasta. Mam jeszcze ochote na plaze dla ochlody (30C, srodek lata), ale sciemnia sie, a wiec jutro... Na razie Peru zrobilo na nas bardzo pozytywne wrazenie (rowniez krajobrazy, zegnajcie olesione pagorki, witajcie prawdziwe gory :), ale zobaczymy jak bedzie dalej, bo Ekwador tez sie nam najpierw szalenie spodobal :)
Hasta ahora!
An interesting thing to see in Ingapirca was an Inca face supposedly sculpted (some say its natural) in a rock near the ruins. Tired of unending showers of rain we went back to Cuenca, where with Keir, a Canadian we met on our way, and Rafael we went to a cozy restaurant in the old town. For a couple of bucks I had a dinner of a lifetime, or at least a dinner of our Ecuador time. The joint is called Raymipampa in case sbs interested and is located near the cathedral. Creole onion, cheese and avocado soup – groovy!!!
Monday. Time to say goodbye. Leaving Cuenca for Loja. Before leaving we visit a factory of legendary toquilla straw hats mistakenly called panama hats. Of course I end up buying a completely unnecessary specimen for a mere USD 10 (as cheap as they came). So now Ill have to wear it – “legende oblige”… Passing through picturesque mountain scenery we reach Loja at night. Weather is a tad better. We check in a den called “Londres” and head out. A few nice churches, pretty colonial houses and… awful Mexican restaurants, I don’t know exactly which one is worse… Upset (generally and stomach-wise : ) we go back to the hotel.
Tuesday. Time to move to Peru. A few shot by day. Before leaving Loja we go to a village called Vilcabamba (a “45 minutes ride”, meaning 85 minutes of course) famous for the longevity of its inhabitants and a medicine called “Vilcacora”. Funny, I read about them in school and now Im visiting them. It turns out to be a backwater little place “good for mountain trips”. We are not tripping anywhere so we take a few shots of the local seniors (theyre still in great shape, in fact they even look like they might chase us to prevent us from taking their picture) and of the dog, which tried to make us give him some food in the restaurant (another bad lunch, bad luck…) and we rush back to Loja. In Loja we also visit a nice park with replicas of famous buildings, swimming pool and a rollerblade track (why on Earth don’t we have one like this in Poland???) and we head off to catch the night bus to the border. For an extra USD 2 per person the bus is supposed to take us across the border to a nearby town in Peru.
Wednesday. Im extremely happy we paid USD 2 extra. We arrive at the border in the middle of the night, surprisingly 3 h early (!). Its 5am. Rushed out of the bus like cattle we line up in showers of rain at the border patrol window, attended reluctantly by grumpy, mean-looking Ecuadorian border guards. This must be a jungle area, because mosquitoes are having a ball on my skin and the air is quite stuffy. The guy looks grudgingly at my scribbling on the entry form (of course “profession” is one of the compulsory fields here, as on every other form on this continent, hotels included) and asks why an exit stamp is already in my passport along with the entry stamp. Because your colleague at the Colombian border mistakenly put two stamps instead of one…. Luckily, he seems to be buying it and he lets us go. Now the Peruvian guards, where in puffs of cheap cigarette smoke we undergo a similar procedure… Whew…
The “nearby poder town” appears to be a mere 2 hours ride away.. We reach it (Piura) by 8am. In Peru there are no big bus stations. Each carrier has its own terminal in a different part of town. What a mess. We get off and get picked up by a cabbie, who for USD change we got left from Ecuador takes us to an ATM and then to a proper bus station. Luckily local currency is almost equal to the Polish one so hooray! No conversion!
We get into the bus heading to our first attraction – Chiclayo. After 3h we reach the place woken only by another salesman selling ginseng, who takes 30 minutes to explain all the dreadful and deadly diseases we may come down with should we decide not to buy it. Then he goes all anatomical on us… Gross!!! Why do I understand it all??? : (
The bus is moving along the coast, so the heat is pretty extreme and the scenery is desert-like (see the photo). Unreal, first time weve seen something like this in South America…
Chiclayo makes a good impression. The city is pretty nice, people are friendly. We are only called gringo twice, to it’s a good sign : ) We check in at the hotel and rush out to see the museum, hosting remains of the so called “Lord of Sipán” and artifacts found in his tomb (one of the continents greatest discoveries; it took place in 1987 so its pretty fresh, in archeological terms, that is : )) Tons of gold, clay figurines and jewels make a lasting impression… and so much information… gives me a headache… : )
Then we visit the town of Sipán (30km away from Chiclayo, meaning 1h bus ride, of course) where the tombs were excavated. The tombs now host meticulous reconstructions of their original contents. A little to the right are the remains of Moche Indian pyramids dating back to the year 300. Pyramids, due to erosion and earthquakes now look like sandstone hills (see photos). Incredible. We take the last bus to town. I wanna go to the beach to cool off (30C here!) but its getting dark so tomorrow. So far, we really like Peru (including scenery, goodbye forested hills, hello true mountains!) but this is not final yet (remember, we really loved Ecuador at first too, and then left the country in sweet-sour moods : )
Hasta ahora!
0 Comments:
Prześlij komentarz
<< Home