Zegnaj Buenos, witam prowincjo / Goodbye Buenos, welcome the province!
Zapomnialem dodac, ze we wtorek, po przyjezdzie z Urugwaju wstalismy z mocnym postanowieniem kupna biletu do Cordoby na wielkanoc. Tam podobno uroczyscie obchodzi sie Wielki Tydzien i chcielismy to zobaczyc. Wracajac do Cordoby, w Buenos Aires kazda prowincja kraju ma swoje biuro turystyczne. Biuro prowincji Cordoby nie bylo zbyt konkretne, ale udalo nam sie dowiedziec, ze cos bedzie sie dzialo od piatku do niedzieli wlacznie. Super, kupujemy bilety na piatek.
W srode, korzystajac z bliskiego, jak na Buenos, sasiedztwa biur innych prowincji, latamy od jednego do drugiego zbierajac materialy informacyjne, ktorych zgromadzila sie nam grubasna teczka. Ech, kiedy to wszystko odsaczymy… Na razie dzwonie po agencjach podrozy w Trelew probujac ustalic, czy pingwiny, na ktorych spotkanie jedziemy po Cordobie jeszcze wygrzewaja sie w Chubut (to nazwa prowincji) czy juz wyczarterowaly cos do cieplych krajow. Nikt nic nie wie.. Mam metlik w glowie.
Po tych bieganinach idziemy zwiedzac polozony w centrum teatr Kolumba. Ta olbrzymia, 7pietrowa budowla (plus kilka kondygnacji pod ziemia) nie pozostawia nikogo obojetnym. Barysznikow mial o tym budynku powiedziec, ze to najpiekniejszy teatr na swiecie. Na pewno jest jednym z najokazalszych. 20 tys. par butow, czy 80 tys. kostiumow piechota nie chodzi... Oczywiscie teatr ma swoje warsztaty do produkcji dekoracji, obuwia, kostiumow i rekwizytow. To prawdziwa fabryka przedstawien... Mimo zgorszenia przewodniczki i zakazow, cykamy kilka zdjec (czesciowo po kryjomu), lacznie ze scena. Mam nadzieje, ze cos widac, bo opisac ten przepych trudno. Nad poteznym zyrandolem nad sufitem ukryty “sekretny” korytarz dla 16 spiewakow, ktorzy wlaczaja sie w ustalonych momentach tworzac efekt “glosu z nieba”. Chcialbym to uslyszec. Mamy nadzieje kiedys wybrac sie tu na premiere. Oczywiscie do najtanszych miejsc stojacych na samej gorze.. O cenach drozszych boje sie myslec. Prezydent ma tu swoja darmowa loze, ale ponoc bardzo rzadko zaglada. Nic dziwnego, darmowe go pewnie nie kusi :)
Mam duza ochote zwiedzic muzeum miejskie, a Asia miejskiego fryzjera, wiec tu sie rozstajemy. Niestety, zagapilem sie. Muzeum miejskie zamyka sie od dzis na tydzien na czas remontu. I slusznie bo kto je bedzie chciec zwiedzac w Wielkanoc? Tylko glupi Polacy... ehh.. czekam na Aske i wracajac piechota do domu obserwujemy szalenstwo na ulicach spowodowane Wielkanoca i jakze pomocnym strajkiem metra. Kolejki ludzi czekajacych na autobus bedziecie mieli na zdjeciu, bywalo, ze dlugoscia siegaly szerokosci jednego kwartalu (a te w Buenos najmniejsze nie sa). Dobrze, ze mieszkamy kolo centrum... brr..., wracamy do centrum na kolejny nocny spacer, a potem Asia leci do domu robic pranie a ja zmierzam na dworzec. Okazalo sie bowiem, ze najokazalszy element Wielkanocy, udramatyzowana droga krzyzowa, odbywa sie oczywiscie w piatek i chce przelozyc bilet na czwartek (jedzie sie 10h, wiec cala noc). Oczywiscie zyjemy zludzeniami. Dworzec przypomina dziedziniec oblezonego zamku. Ludz na ludziu. Podrozni wyrywaja sobie wlosy z glow i bilety, jesli jeszcze sa one dostepne. Oczywiscie do Cordoby nic juz dawno na czwartek nie ma i pewnie – jak sie ludzie – od kilku dni nie bylo. Glupie to i lekkomyslne z naszej strony, wiadomo, ze tutaj w Wielkanoc ludzie podrozuja jak nakreceni i mimo ogromnego zaplecza transportowego, jutro z Buenos sie nie wydostaniemy...trudno, jeden dzien wiecej w tym czarujacym miescie nie moze byc rozpatrywany w kategoriach nieszczescia. Pokrzepieni ta mysla, idziemy spac.
W czwartek rano wstajemy i idziemy na spacer po dzielnicy San Telmo, w ktorej mieszkaja nasi gospodarze. To taki argentynski Montmartre, waskie uliczki pelne uroczych, podniszczonych kamieniczek. Mekka artystow i turystow. Na centralnym placu Borrego duzo sie nie dzialo, bo dzien byl powszedni, ale za to zwiedzilismy okazale Muzeum Historyczne i park, w miejscu ktorego swoj poczatek mialo miasto Buenos Aires. Nie zapominamy o domu, w ktorym mieszkal przez wiele lat Gombrowicz. Okazuje sie, ze jest o jedna przecznice od mieszkania Alego i Mariany. O! Nawet tabliczka jest! Nonono! Moze kiedys bedzie i muzeum?
Poniewaz nasi gospodarze maja wolne, chcemy isc z nimi na zwiedzanie bogatej parkowej dzielnicy Palermo i Muezum Evity. Niestety Mariane wczoraj okradli w McDonaldzie i nasi gospodarze wciaz musza czekac na slusarza, ktory juz 3h temu mial byc, aby wstawic im nowe zamki.. trudno, jedziemy sami. Muzeum Evity okazuje sie drogie i niezbyt powazne. Elementy multimedialne i rekwizyty z zycia zony generala Perona mieszaja sie z suchymi faktami i oblymi sloganami wyjetymi z jej autobiografii. Nienasyceni wracamy do centrum na ostatni buenosarianski posilek, ale wyludnienie miasta z powodu swiat (doslownie PUSTO! Chyba wszyscy na dworcu sa!) i niespodziewana wredna wichura z nie mniej wrednym deszczem zapedza nas do Burger Kinga. A fe, kaki wstyd. Przynajmniej maja tu porzadne grilowane niemielone kanapki z niemielonej wolowiny argentynskiej ale niesmak pozostaje..
Lecimy z powrotem do San Telmo na pozegnalna, jedyna i bardzo ciekawa rozmowe z gospodarzami – jakos wczesniej sie rozmijalismy, oni rano wychodzili, my pozno wracalismy, ale jutro maja juz wolne, wiec rozmowa schodzi o 4.00 nad ranem...
Nastepnego dnia nie bez trudu wstajemy rano i lecimy na dworzec zostawic plecaki. Potem zegnamy sie z gospodarzami, bo oni tez z dworca gdzies jada i ruszamy na ostatni podboj Buenos w tym roku :) Naszym celem jest park rozrywki Ziemia Swieta, zamieszczony na liscie absurdow wielu internetowych magazynow. To taki koscielny Disneyland (dla niepoznaki jest tez replika synagogi i meczetu, ale to wszystko co psuje katolicko-ludyczna harmonie).. Dzis jest tam oczywiscie wyjatkowo tloczno. Nie ma przedstawienia Zmartwychwstanie (no jasnee…) ale jest oczywiscie i Biczowanie, i Ukrzyzowanie i nawet Stworzenie Swiata oraz Ostatnia Wieczerza. Plastikowe palmy, woskowe kukly apostolow, Maryi, Jezusa i innych postaci poprzetykane budkami z pseudoarabskim zarciem i hotdogami to jest to! Miliony dzieciakow kreca sie i miedzy jednym krzyzowaniem a drugim naciagaja rodzicow na pamiatki. Jezus uginajac sie pod krzyzem wchodzi na makiete Golgoty (po schodach), czerwona farba scieka mu z plecow, pot osuszaja kolyszace sie liscie plastikowych palm, a nad glowa przelatuje Boeing 747 (tuz obok lotnisko). Piekna sceneria. Dwoch podejrzanych facetow w Arafatkach wynosi gdzies jeden z krzyzy, chyba ten z dobrym lotrem. Probuje protestowac, ale nikt mnie nie slucha. Shawarma smakuje paskudnie, wiec zwiedzamy dalej. Ostatnia wieczerza, to multimedialny spektakl godny Dana Browna. Plastikowe manekiny Jezusa i apostolow mechanicznie podaja sobie plastikowe kielichy i plastikowe kromki chleba, rozblyskujac co chwila plastikowym swiatlem. Stworzenie swiatla wyglada podobnie, z tym ze tu sa makiety dzikich zwierzat, mechanicznie porykujace do zaaferowanych dzieciakow oraz calkiem gola Ewa i przesloniety w strategicznych, takze plastikowych oczywiscie miejscach, Adam. Na Narodzeniu pojawiala sie androidalni Trzej Krolowie, a ze zlobka wydobywaja sie promienie Nowonarodzonego generowane przez energooszczedne zarowki. Poniewaz misja nasza jest reporterska, bez skrupulow na chama wciskamy sie w srodek gigantycznych kolejek zalujac tylko, ze nie ma rollercoastera pt. “Kuszenie Chrystusa” czy tez knajpy “Kana Galilejska”. Robie sobie jeszcze zdjecie z gigantycznym JC i uciekamy do centrum, naladowani spirytualnie na caly tydzien. W centrum ma byc jakas buenosarianska droga krzyzowa, ktora ma nam zrekompensowac Cordobe, ale okazuje sie nudna jak polska procesja w Boze Cialo. Ot Krzyz, kupa ludzi i zawodzace glosniki. Coz, trudno, moze za rok…
Wskakujemy do wygodnego autobusu do Cordoby o 22.00, wciagamy zaserwowana kolacje z puszki i zasypiamy przy dzwiekach Ostatniego Samuraja...
Rano budzimy sie w Cordobie. Oczywiscie wiekszosc schronisk zajeta a hotele drogie. Sezon, co robic. Rozbijamy ñamito na podworku jednego z hosteli i zwiedzamy miasto. Niestety w Cordobie, jak i wszedzie poza Buenos, panuje zwyczaj brzydkiej siesty, czyli od 13.00 do 17.00 nie pracuje NIKT. I pomyslec, ze o tej porze roku nawet nie jest tu goraco. Ale w tych godzinach lepiej nawet nie myslec o czyms tak prozaicznym jak choroba czy wypadek. Po prostu nikt ci nie pomote, bo jest siesta. Koscioly i muzea takze zamkniete, ale centrum jest male, wiec z zewnatrz wszystko obchodzimy w 2 godziny. Coz, skoro tak nas witaja, nadrobimy zaleglosci kinowe. Popoludnie i wieczor spedzamy w kinie, a nastepnie w kafejce internetowej.
Nastepny dzien wyglada podobnie. Kino, jedzenie, internet, ciut zwiedzania, znow wszystko zamkniete, znow internet i tak dobijamy do wieczora. Dziwnym trafem o malo nie spozniamy sien a autobus do Trelew, naszej bazy wypadowej do zwiedzania rezerwatu Pingwinow. Poniewaz jedyne miejsca dostepne byly w najtanszym autobusie firmy El Pingüino, z ktorej uslug zrezygnowalismy w Buenos Aires, troche boimy sie wsiasc i jak sie okazuje nie bez powodu. Miejsca na nogi nie jest tak malo, ale za nami siedzi jakas toksyczna emerytka o zapachu profesjonalnego menela z dlugim stazem i bogatym doswiadczeniem. Niestety, babcia towarzyszy nam do samego konca podrozy. Dodajmy do tego niezbyt wygodne siedzenia i wyboiste drogi i wiemy juz, ze te 19 godzin do najlepszych nie nalezalo. Ale i tak czas ten przeminal dziwnie szybko. Wysiadamy w Trelew, a tu niespodzianka. Mialo byc zimno (juz w Buenos przed odjazdem zaczely sie zimnice, Cordoba nie odstawala od stolicy), a tu bezchmurnie, slonecznie i ogolne 20-kilka stopni. Super! Oby tak do jutra. A wlasciwie pojutrza, bo rekonesans telefoniczny wykazuje, ze jutro pingwinow nie zobaczymy, bo najblizsza wycieczka w srode z powodu braku chetnych (niestety, to juz ostatki sezonu). Coz, jakos przezyjemy. Dzwonimy do rodzicow Gaspara, chlopaka ktory jest jedynym czlonkiem Hospitality Club i Couch Surfing w tym miescie (on sam studiuje gdzie indziej i nie ma go w domu). Przyjezdza po nas na dworzec Jorge, ojciec Gaspara. Pokazuje nam kawalek miasta. Trelew zostal zalozony przez Anglikow budujacych tu kolej, ale ogolnie ten rejon to osrodek osadnictwa… walijskiego. Jest tu wiec sporo nazwisk takich jak Williams czy Gallman. Lokalne domy kultury organizuja kursy i konkursy walijskiego, oraz piosenki i recytacji w tym jezyku, sa tez warsztaty tlumaczeniowe, a wielu mieszkancow okolicznych miasteczek podobno uzywa jeszcze archaicznego walijskiego. TO jest cos! Nie uda nam sie z nimi dogadac, ale sprobujemy jutro wpasc do jednej ze slynnych walijskich herbaciarni w okolicach Trelew. Tym razem za kilkanascie peso jest tu bufet jesz-ile-chcesz wypelniony herbatka i domowymi ciastami. Ufff... obysmy sie nie pochorowali przed tymi pingwinami.. Nastepnie wykupujemy srodowa wycieczke i lecimy do domu. Okazuje sie, ze obcokrajowcy sa tu czestymi goscmi, ale i tak mama, tata i brat Gaspara, Sergio, gotuja nam krolewskie przyjecie (obiad z deserem itp.) Zaluja tylko, ze nie moga z braku czasu sami zawiezc nas do rezerwatu, bo zwykle to robia. W dodatku maja znajoma strazniczke, wiec wejscie byloby darmowe. Hmmm… fakt te 200 kilka zlotych piechota nie chodzi, ale i tak mamy dach nad glowa i wikt, wiec sie nie skarzymy! No a gospodarze sa supermili!!! W dodatku jutrzejszy, pusty dzien byc moze uda nam wypelnic podgladaniem… delfinow! Huha! Dobra nasza… A wiec jutro wtorek, sroda przyniesie nam pingwiny Magellana, a potem zjezdzamy dalej na poludnie w strone Ziemi Ognistej, El Calafate i lodowca Moreno… Bedzie sie dzialo.. czekajcie na relacje!
I forgot to say that on Tuesday, after coming back from Uruguay, we got up resolved to buy a ticket to Cordoba for Easter. In Cordoba the Easter Week celebrations are particularly festive, so we wanted to see that. Every province of the country has its own tourist office in the capital city, luckily! The info we got at Cordoba’s office was not very specific but still we found out something was happening there from Good Friday to Easter Sunday included. Great, we bought tickets for Friday.
On Wednesday, taking advantage of the fact that offices of other provinces were located quite close one to another, for Buenos Aires at least, we rushed from one to the other, collecting information leaflets until we have a hefty folder of those. Well, now we need some time to sort that out… I’m calling travel agencies in Trelew, trying to find out if penguins which we wanted to meet after Cordoba are still having a suntan in Chubut (the name of the province) or have they already left for more tropical areas. Nobody knows anything. Shit! After that we go to see downtown’s Columbus Theater. This huge 7-story building (plus several underground stories) is really impressive! Barishnikov was quoted saying that is the world’s most beautiful theater. Certainly one of the biggest. 20 thousand pairs of shoes, or 80 thousand costumes are certainly achievements to be reckoned with. Of course the theater has its own in-house workshops to make decorations, shoes, costumers and props. This is a true show factory. Despite the guide’s angry faces and photo bans, we take a few shots (partially from hiding), including the stage. It is hard to describe how exquisite this is so I hope at least some photos come out right. Above the huge chandelier over the ceiling there is a “secret” corridor for 16 singers, who join in at agreed times creating a “voice from heaven” effect. I would love to hear that, we hope to see a premiere here once… Of course only the cheapest seats or standing places because I don’t even want to think how expensive the better ones are. The president has his free-of-charge seats here but he almost never uses them. No wonder… when it’s free, it’s no longer tempting : )
I want to see the city museum and Asia – the local hairstyling studio, so here our ways part. Unfortunately, I come too late. The city museum closed down today for one week for some renovation work. And rightly so, because who wants to visit museums during Easter? Only silly Polish tourists, that’s who! We walk back watching the craziness in the streets caused by Easter and by a subway strike. Block-long lines of people waiting for buses… Good thing we live close to the center… we take a night walk and then Asia goes home to do the laundry and I head to the station. It turns out that the best part of Easter, the way of the cross procession will take place on Friday. So I want to reschedule the bus ticket for Thursday (the trip takes 10h, the whole night). How stupid of me. The station looks like a courtyard of a besieged castle. People trampling on each other. People snatching tickets from each other, if they can find any. Of course no seats to Cordoba for tomorrow and – as I find out – there probably hadn’t been any for several days now. It was stupid and reckless of us, we know that people travel a lot here for Easter and so despite the huge number of buses, we are not getting out of Buenos today. Oh well, one more day in this great city cannot be considered punishment.
We get up on Thursday and we take a walk in the neighborhood of San Telmo, where our hosts live. This is sort of an Argentine Montmartre, narrow streets full of charming, slightly rundown historic buildings. Mecca of artists and tourists. At the central Dorrego square not much was happening, because it was a workday but we got to visit the Historic Museum and the park from which the city started…
Since our hosts have their time off now, we want to take them with us to visit the rich, park neighborhood of Palermo and Evita’s Museum. Unfortunately Marianne got her handbag stolen the previous day at McDonald’s so our hosts have to stay in waiting for a locksmith to fix them new locks. Oh well, we go alone. Evita’s Museum turns out to be expensive and not too serious. Multimedia elements and things related to her life mix with some dry facts and meaningless slogans taken out of her autobiography. Hungry for more, we go back to the center for our last meal in Buenos Aires, but the city is totally empty for Easter (EMPTY! Everyone must be at the bus station!) and an unexpected, nasty gale with an equally nasty rain drives to Burger King. Shame! At least they serve nice, Argentine beef sandwiches, but it’s still junk food!
We head back to San Telmo for our last talk with the hosts. Tomorrow, they don’t go to work so we stay up late until 4am. On the next day we strive to get out of bed and we go to the bus station to leave the backpacks. And we head for the amusement park Tierra Santa, listed on “lists of absurdities” of many online magazines. It is a sort of a church Disneyland (it has replicas of a synagogue and a mosque but that’s all that breaks the catholic-amusement harmony). Today of course the crowds are bigger. No Resurrection today, that’s obvious, but there’s the Flogging, the Crucifixion and even the Creation of the World and the Last Supper. Plastic palm-trees, wax apostles, Maria, Jesus and other characters intertwine with food stands service pseudo-kebabs. Yeah! Millions of kids run around from one cross to another and give their parents a hard time asking them to buy them some souvenirs. Jesus climbs Golgotha (on stairs) stooping down under the heavy plastic cross, red paint dripping off his back, his sweat dried by plastic palm-tree leaves shuddering in the wind, and a Boeing 747 flies over us (airport right next to the park). Beautiful. Two suspicious looking guys takes one of the crosses away, I thing it’s the one with one of the evildoers crucified next to Christ, but I’m not sure. I try to protest but no one listens to me. Shawarma tastes awful so we keep visiting. The last supper is a multimedia show worthy of Dan Brown. Plastic Jesus and apostles dummies move in a mechanical manner handing each other plastic wine and bread, gleaming with plastic light. Creation of the World looks similar, except here it’s the wild animals which are plastic and mechanically roar at the thrilled kids, and a stark-naked Eve with Adam, who in turn has his private parts covered, with plastic of course. The Birth features three android-shaped Kings and rays of light symbolizing the newborn Jesus burst out of energy-saving bulbs installed in his cradle. Since we are the reporters here, without second thoughts we always try to get everywhere without waiting in lines. We only wish they had a “Temptation of Christ” rollercoaster or a bar called “The Galilean Kana”. I take a photo of myself with a giant Christ and we flee to the center, with our spiritual batteries charged for a whole week. There is supposed to be a procession in Buenos Aires too, to make up for the one we will miss in Cordoba, but it turns out boring. A cross, a lot of people and wailing loudspeakers. Oh well, maybe next year….
We jump onto a comfy bus to Cordoba at 10pm, we eat supper and we go asleep watching the Last Samurai.
In the morning we wake up in Cordoba. Of course most hostels are full and hotels are expensive. High season, no wonder. We set up a tent in the backyard of one of the hostels and we visit the city. Unfortunately, Cordoba has a bad custom, as any other place here except Buenos Aires, to hold a siesta between 1PM and 5PM roughly. NO ONE is working. NO ONE. And it’s not even hot here now! During that time it’s no good thinking about mundane stuff like illness or accidents. No one will help you, it’s SIESTA time! Churches and museums close down too, but the center is small so we can see pretty much everything from the outside in 2 hours. Oh well, we go to cinema then. We spend the afternoon and the evening at the movies and then in a cyber café.
The next day looks pretty similar. Cinema, food, internet, some visiting, then everything closes down again, then internet and we reach the night. Surprisingly enough, once again we almost miss the bus to Trelew, our penguin destination. Since seats were only available on the cheapest bus by El Pinguino, which we decided not to use back in Buenos, we were a little wary and it seems we were right. The leg space factor is not a problem, but behind us there is some toxic old lady smelling like a professional, long-time bum with extensive experience. Unfortunately, she stays with us until the end. Seats are uncomfortable too and the road is bumpy. Those 19 hours were really shitty. But the trip seemed fast anyway. We get off in Trelew and surprise surprise! It was supposed to be cold (cold weather started in Buenos before we left, Cordoba was similar) and in Trelew - no clouds, sunny weather and 20 degrees Celsius. Great! Hope it stays so that way until tomorrow! Or rather the day after tomorrow, because the agency tells us the next trip is the day after tomorrow due to the lack of tourists (the season is ending now). Well, tough luck. We call Gaspar’s parents (Gaspar is the only member of HC here) because our hosts is studying in Bahia Blanca and so cannot receive us in person. Jorge, his dad, picks us up from the station. He shows us a bit of Trelew. The city was founded by the English building railway here, but on the whole this is a Welsh settlement region… There are a lot of names like Williams or Gallman. Local community centers organize courses of Welsh and singing or poetry competitions in that language. There are translation workshops too and many local people still use an archaic form of Welsh. This is great! We won’t be able to have a conversation with them, but we will try to visit one of the famous Welsh teahouses outside Trelew (the place is called Gaiman). This time for a dozen or so pesos you can have tea and home-made sweats on an all-u-can-eat basis. Ouch… let’s hope we don’t get sick before we see the penguins. Then we buy the trip for Wednesday and we go home. It turns out people from other countries are frequent guests here, but still Gaspar’s mom, dad and Sergio, his brother give us a royal welcome (dinner, desert etc.) They’re only sorry they can’t take us to the penguins themselves due to the lack of time, because they usually do that. And the park ranger is their friend, so we would not pay for getting in either. Oh well, USD $60 is quite a lot of money, but we have free food and accommodation so we’re not complaining! And our hosts are supernice!! Also, tomorrow maybe we can spot some… dolphins on another boat trip. Great! So tomorrow’s Tuesday, on Wednesday we will be watching Magellanic penguins and then we go down south to Tierra del Fuego, El Calafate and the Moreno Glacier. See you soon!
0 Comments:
Prześlij komentarz
<< Home