The Moose Do America (South!)

Nasze tułaczki po Ameryce od jej południowej strony / Our American dream... well our southern American dream ;)

Moje zdjęcie
Nazwa:
Lokalizacja: Anywhere in South America

sobota, grudnia 24, 2005

Wiesci z Bogoty/ From Bogota with Love

Wczoraj mielismy pierwsza szanse troche rozejrzec sie po Bogocie. Cel wycieczki byl glownie handlowy - znalezc ladowarke do duzego aparatu, bo bateria dawno zgasla, a na malym karta szwankuje i niedlugo nie bedzie czym pstrykac. A juz i tak mamy zaleglosci w publikowaniu zdjec bo nie wszedzie w kafejkach pozwalaja sie podlaczac przez USB. Na szczescie wczoraj zrobilismy back up na plycie wszystkich dotychczasowych zdjec wiec nawet jak karta pamieci nadal bedzie odmawiac wspolpracy, to i tak sie wszystko zachowa. Nie widzielismy jeszcze zadnych zabytkow w Bogocie bo zaczelismy od czesci handlowej. Z przedmiescia, gdzie mieszkamy jedzie sie 30 km prywatnym autobusikiem, na ktorego schodach stoi naganiacz i mijanych ludzi zaprasza do srodka. Dlatego przystanki sa zbedne, wsiadasz tam, gdzie cie autobus zastal. Dojezdza sie tak do krancowki (dla osob spoza lodzi wyjasnienie: na petle)autobusow miejskich. Na szczescie maja osobny pas ruchu odzielony od reszty 20cm-owym kraweznikiem, zeby sie samochody nie wpraszaly jak w wawie. Dzieki temu jadac w autobusie nie utkniesz w korku, tak jak samochody, dla ktorych to chleb powszedni. No wlasnie, mala dygresja. Przed wyjazdem do Bogoty, pojechalismy z naszymi znajomymi z Pereiry do lokalnego Baden-Baden - lazni termalnych czyli naturalnie cieplych basenow, bardzo relaksujace wrazenia z widokiem na piekny wodospad. Miasteczko lezy pod Pereira, ale niestety na trasie krajowej, wiecznie zatloczonej i odcinek 8km jechalismy w 2,5 godziny. Na szczescie z korkow zyja liczni uliczni sprzedawcy. Jak tylko sie utknie, znikad pojawiaja sie sprzedawcy zimnej wody z termosu, slodyczy, pierozkow, swiezo wyciskanych sokow i owocow. Tak sie tu jezdzi.
Wracajac do Bogoty - bardzo rozni sie od mniejszych miast ktore dotad widzielismy. W Armenii i Pereirze standardem sa waskie uliczki z rzedami minisklepikow bez okien i drzwi. Sa tylko dwa filary i dziura w srodku zamiast wejscia (na noc spuszcza sie tam wielka zaluzje) a okna zbedne bo swiatlo leci z dworu. Ogolnie na ulicy pelno sprzedawcow jedzenia i pamiatek (ale pocztowek ani sladu!), a przed sklepami i barami wisza papierowe cenniki, promocje itd.,miasta sa tym papierem oblepione. Ogolnie wszystko wyglada na niewykonczone, rowniez domy mieszkalne. Glowny budulec to czerwona cegla, nieotynkowana, nawet jezeli jest mocno zapackana zaprawa a z boku widac dziury pustaka. Czesto rury biegna na zewnatrz, nawet na niby zabytkowych domkach. Zabudowa przewaznie jedno, dwupietrowa, dlatego miasta strasznie rozlegle, bo gdzies tych ludzi trzeba pomiescic.
Za to Bogota na tym tle wyglada naprawde europejsko - szerokie ulice, porzadne kilkukondygnacyjne budynki, zielen. Mnie to sie bardzo z Berlinem kojarzy (toute proportion gardee :-)), na co los sie podsmiewa. Mnostwo wielkich centrow handlowych, jest tez wielkie centrum elektroniczne-odpowiednik warszawskiej gieldy elektronicznej - czyli setki malych sklepikow ale w eleganckim otoczeniu. Szkoda ze nie maja tego czego szukamy. Ladowarka canon ? muy dificil. Los sie zrzyma, zwlaszcza ze butow porzadnych tez nie moze znalezc (jego sketchersy dokonaly zywota w gorach). 23 grudnia - cala Bogota kupuje prezenty. O ladowarce mozemy zapomniec (na szczescie rano dostaniemy wiadomosc, ze tatcie Losia udalo sie kupic ladowarke w Polsce i razem z innymi niezbednikami juz ja do nas wyslal). Na postoju taxi przed centrum handlowym ponad 80 osob grzecznie stoi w ogonku. Tu sie nikt chyba nie spieszy. Anielska cierpliwosc to chyba cnota narodowa Kolumbijczykow. Na przyklad Luis prawie caly dzien z nami chodzil za ta ladowarka i ani sladu zniecierpliwienia czy rozdraznienia. Tak samo nasi motocyklowi ratownicy - wpakowali sie przez nas w niezly rajd blotny (inaczej jechaliby inna droga i bez obciazenia) a usmiech im z ust nie schodzil i jeszcze potem na piwo razem poszlismy. Jak wyglada wigilia, napiszemy nastepnym razem. Jeszcze nie wiemy, bo od rana wymknelismy sie na Internet :-)

Yesterday we had the first chance to look around Bogota a bit. Our main mission was shopping - to find charger to the bigger camera since the battery is long dead and the memory card on the smaller camera is playing tricks on us so soon we'll have nothing left to take snapshots. And mind you, many pics are long overdue as it is, with a shortage of internet cafes allowing to use the USB. Fortunately we made a back-up CD of all the pictures we took so far so if the damned memory card is down for good, we,ll keep the photos at least. We haven't seen any Bogota monuments yet as we started from the commercial zone. From the suburb or, rather a nice little pueblo where we live it takes 30km by a private bus. An employee is standing in the open door and shouts to the people he passes to jump in. That's why there's no need for bus stops, u get on where the bus found you. The bus takes us to the municipal bus terminal. Gladly, it has a separate lane dividde from the rest by a 20cm curb to keep cars from using it as they do in Warsaw. As a result, you won't get stuck in a traffic jam when taking a bus, as the cars inevitably do.
By the way, allow me a little flashback. Before coming back to Bogota, we went with our Pereira friends to a local Baden-Baden, thermal spa: hot water pool, a very
relaxing experience with a view of a beautiful waterfall. The little town of Santa Rosa is very near Pereira but happens to be located on a national road, always crowded, and it took us 2,5 hours to make 8km. Luckily, traffic jams are the feeding ground for a host of street vendors. Whenever you get stuck, they come from nowhere to offer cold water from a vacuum flask, sweets, dumplings, freshly squeezed juice and fruit. This is how you drive here.
Coming back to Bogota - it is very unlike smaller cities that we've seen so far. The standard fro Armenia and Pereira (300-400 thousand population each) is narrow streets lined with storefronts with no windows and doors. There's just two pillars and a hole in between instead of an entrance (at night it's covered with a giant metal roller blind) and no need for windows as the light filters in from the outside. Generally, the streets are full of food and souvenirs vendors (but no postcards anywhere!) and paper price lists and promo notices and suchlikes can be seen in front of every bar and store, which makes the city look littered with paper. There's an overall feeling of sth makeshift and unfinished, residential buildings included. The main building material is a red brick, with no plaster even if it's soiled with mortar and if the holes of the hollow brick can be seen at the seams. It is customary for piping and cables to run outside, even on allegedly historic. Two- or three story houses (if we consider the groundfloor as the first floor, the American way) are most common hence the great urban sprawl ( you need to accomodate all these people somewhere).
In comparison, Bogota looks really European - wide streets, decently built several story high buildings, green corners. This reminds me of Berlin a lot(toute proportion gardee :-)), which makes the he-moose sneer at me. Theres's plenty of shopping malls as well as a huge electronics center, sth like what we have in Warsaw but much bigger over a hundred small stores but with a more elegant look. Too bad we can't find what we are looking for. A Canon battery charger? muy dificil. The
Moose is cross, especially as he can't get any decent shoes either (his sneakers died on him back in the mountains ). 23 December - the whole of Bogota is shopping for Christmas presents. Let's forget the charger(luckily the next day we'll get a message that Moose's dad got a charger back home and sent it to us along with other bare necessities. Over 80 people standing patiently in a line on a taxi rank in front of the big shopping mall. Nobody seems to be in a hurry. Angel-like patience seems to be Colombians' national virtue. Take Luis, for example, dragging all day behind us in search of the charger and yet no sign of impatience or irritation. Same goes for our motorbiker rescue team - they were in for an enduro rally in the mud(otherwise they'd take another route, with no extra load) and still they kept smiling to us and in the evening they were up for a beer with us. Wait for next chapter to learn what Christmas Eve looks like here. We don't knw yet as we sneaked out in the morning in search of an Internet cafe to provide you with this report :-)

3 Comments:

Anonymous Anonimowy said...

Hik, krysmes taaaajm! Oops: łynter holidej tajm :-P Jak się misie bawią przy tradycyjnych 12 tortillach? Nam jak zwykle ktoś ukradł śnieg a piżama pod choinką była za mała :-D
A propos misiowych skeczersów to wujek dobra rada radzi tym razem raczej coś za kostkę i na wibramie, a na dokładkę stuptuty (czyli 'gaiters'), jak misie nie lubią błotka na całym sobie :)

12/25/2005 1:27 PM  
Anonymous Anonimowy said...

Brawo Asia, fajny tekst. Czy Łoś obuty? Jak Święta?

12/26/2005 4:53 PM  
Anonymous Anonimowy said...

no comments .

olczyki : starzy znajomi do ktorych sie pisze czasem i akurat wtedy wyjezdzaja do ameryki poludniowej wkurwiajac nas z zazdrosci mocno .

kopsnijcie pocztowke.
regards.
lukasz g.

1/24/2006 7:09 AM  

Prześlij komentarz

<< Home